Aktorzy śpiewają Beatlesów.
Fala beatlemanii powróci?
Żart muzyczny?
Beatlesi wracają, i to w pełnym składzie – z Lennonem i Harrisonem! 20 listopada ukaże się płyta „Love” z zupełnie nowymi wersjami starych kompozycji. Nie jedyny to przykład takiej rewitalizacji. Wydobywanie nowych brzmień ze starych nagrań to dużo więcej niż moda i czysta komercja.
Gdyby żył, miałby dziś 65 lat i pewnie wszyscy zastanawialibyśmy się, kto się godniej starzeje – on czy jego dawny kumpel Paul McCartney. W końcu zawsze ich ze sobą porównywano i zawsze wychodziło, że John Lennon, uważany za lidera Beatlesów, był, w przeciwieństwie do Paula, beatlesem najmniej typowym.
11 czerwca w XVII-wiecznym irlandzkim zamku Leslie sakramentalne tak powiedzieli sobie Paul McCartney i Heather Mills. Związek małżeński eksbeatlesa i byłej modelki prasa już okrzyknęła towarzyskim wydarzeniem sezonu. Panna młoda trafiła do ekskluzywnego grona „kobiet Beatlesów”, a rockowy ślub, jak uroczystości o podobnym charakterze, stał się głośnym wydarzeniem popkulturalnym.
30 listopada w Los Angeles umarł George Harrison. Śmierć „najspokojniejszego z Beatlesów” uświadamia, że mamy już za sobą całą epokę, której rytm wyznaczały nie tylko światowe wojny, ale także rockowe piosenki. Trudno wyobrazić sobie wiek XX bez czwórki długowłosych chłopaków z Liverpoolu. Byli nie tylko twórcami przebojów, idolami tłumów na całym świecie, wzorem młodzieżowej mody. Przede wszystkim dawno temu stali się legendą, która żyje nadal i nic nie wskazuje, by kiedykolwiek żyć przestała.
Urodzili się pod bombami Luftwaffe. Stali się symbolem pokolenia, które wolało miłość niż wojnę i odrzucało kapitalistyczny wyścig szczurów. Kultura masowa wyniosła ich na swoje ołtarze; kult Beatlesów jest dziś tak samo żywy jak trzydzieści lat temu. Świeżo wydana autobiografia zespołu i kolekcja jego największych przebojów biją rekordy sprzedaży. Czterech zwykłych chłopców zmieniło muzykę i obyczaje.