Iga Świątek powtórnie wielkoszlemową mistrzynią w Paryżu. Finałowy mecz przeciwko Cori Gauff ułożył się jak marzenie. Nie było właściwie żadnego momentu, w którym można było się obawiać o wynik.
Najlepsza tenisistka świata pokonała rozstawioną z numerem 18. Amerykankę Cori (Coco) Gauff 6:1, 6:3 w finale wielkoszlemowego turnieju French Open. To jej drugie zwycięstwo w Paryżu, a dla polskich kibiców – jedno z największych sportowych świąt.
Dwa lata temu tytuł, rok temu ćwierćfinał, teraz co najmniej finał. Doprawdy piękny bilans i trudno się dziwić Idze, że na każdym kroku podkreśla, że kocha ten turniej.
Jest bezapelacyjnie pierwsza na świecie. Po Katarze i Indian Wells także w Miami Open nie miała sobie równych. W finale z Naomi Osaką wątpliwości nie było. Wynik 2:0 (6:4, 6:0) mówi sam za siebie.
Zgadzam się z tymi, którzy przewidywali, że para Ashleigh Barty i Iga Świątek mogła w najbliższych latach mieć taki wpływ na światowy tenis jak Roger Federer, Rafa Nadal i Novak Djoković wśród mężczyzn. Teraz pozostanie nam tylko rozważać, co by było, gdyby.
Nie można oceniać całych zawodów na podstawie jednego, choćby najbardziej nieudanego meczu. Na palcach jednej ręki można policzyć polskich tenisistów, którzy regularnie pokazują się w kobiecym czy męskim tourze.
Djoković zrobił wielką krzywdę tenisowi. Ale jeszcze ważniejsze jest to, że jego nazwisko trafiło na sztandary antyszczepionkowców. I nie może się tłumaczyć tym, że nie takie były jego intencje.
Zapewne Australian Open straci na – ciągle nieprzesądzonej – nieobecności dziewięciokrotnego triumfatora tej imprezy. Ale jeszcze więcej straciłaby wiarygodność władz Australii, gdyby się ugięły.
Dziś pozostało tylko uznanie dla sportowej klasy Djokovicia. Co ciekawe, Rafael Nadal skomentował krótko obecne zamieszanie z jego udziałem w Australian Open: Novak wiedział, jakie są zasady.
Końcówka sezonu w męskim tenisie wzmocniła przekonanie o nieuchronnej zmianie warty na szczytach. Na razie z symbolicznym udziałem Huberta Hurkacza.