Pandemia była z pewnością dla polskich teatrów trudnym czasem, ale prawdziwym wyzwaniem będzie dopiero rozpoczynający się sezon.
W nowy sezon teatr wkracza z przerażeniem łagodzonym przez zaklinanie rzeczywistości, wyparcie i tradycyjnie umierającą jako ostatnia nadzieję. Najbliższe premiery oddają ten chyba specyficznie polski miks emocji.
Urodzony w 1925 r. w Londynie Brook był cudownym dzieckiem brytyjskiego teatru. Domowe przekazy głoszą, że jako siedmiolatek samodzielnie odegrał przed rodziną „Hamleta”. Spektakl trwał... cztery godziny.
Michał Zadara na scenie Teatru Powszechnego zajął się sprawą odpowiedzialności za sytuację uchodźców na białoruskiej granicy: na poważnie, tak jak już dawno powinny instytucje państwowe.
Zakończony właśnie festiwal Divadelní svět Brno (Teatralny świat) pozwalał spojrzeć na teatr z nieco innej perspektywy. I nie tylko na teatr.
Trudno porównywać dwie osobowości i dwa talenty, choć obok różnic znajdą się i podobieństwa. Jerzy Trela i Ignacy Gogolewski: obaj z trudnym dzieciństwem w bagażu, brakiem ojca i pamięcią biedy. Z wyborami politycznymi, które wywoływały pytania. Z długą i różnorodną karierą.
W „Imagine” Krystian Lupa pyta o szanse ratunku dla człowieka i świata. Rosyjska napaść na Ukrainę nadała spektaklowi – odwołującemu się do utopii hipisowskiej – dramatyczny wydźwięk.
Przed polskimi teatrami pojawił się napis „ДЕТИ” (dzieci). To gest solidarności ze zbombardowanym Teatrem w Mariupolu. Ale nasz teatr funkcję schronu pełnił już wcześniej. Przynajmniej metaforycznie.
„Niech ten napis-okrzyk niesie się przez świat: ДЕТИ ДЕТИ ДЕТИ… Niech usłyszy go zbrodniarz i zrozumie, że uderza w nas wszystkich” – to fragment polskiego orędzia na tegoroczny Międzynarodowy Dzień Teatru.
Wystartowała XXVIII edycja łódzkiego Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych, a w programie, jak co roku, przegląd najważniejszych i najgłośniejszych polskich spektakli ostatnich miesięcy.