Patriotyzm to idiotyzm – warknął do mikrofonu lokalnej rozgłośni radiowej młody chłopak tuż przed świętem 11 listopada. Jak mógł!? Wpadł w złe wpływy? Może wyszedł wprost z widowni spektaklu „Spaghetti i miecz” w Starym Teatrze, pełnego naigrawań z kombatanctwa i narodowej tromtadracji? Aliści oświadczenie chłopaka było przecież tylko odpowiedzią na pytania reporterki. A pytanie padło jedno, ciotczyno-pimczyne: „Czy kochasz Polskę?”. Zatem jeśli on z widowni, to pytająca wprost ze sceny musiała urwać się przed mikrofon. Ze sceny, na której z pompowania się ojczyźnianym frazesem Kazimierz Kutz zmontował cały kosmiczny cyrk.
Dwudziestego listopada 1900 r., dokładnie sto lat temu, w bocznej kaplicy kościoła Mariackiego, Lucjan Rydel, poeta, historyk sztuki i literatury, ślubuje wierność, miłość i uczciwość małżeńską Jadwidze Mikołajczykównie, córce chłopa z podkrakowskich Bronowic. Huczna zabawa z okazji zaślubin odbędzie się w bronowickim dworku Włodzimierza Tetmajera.
Wydawnictwo Znak opublikowało „Dziennik podróży z Kantorem” prowadzony w latach osiemdziesiątych przez słynnych aktorów-bliźniaków z Cricot 2, Wacława i Lesława Janickich. Dziennik, jak twierdzi jego edytor Łukasz Drewniak, od samego początku przeznaczony był do wydania. Po śmierci mistrza Janiccy postanowili jednak odczekać dziesięć lat. Chwała im za to; chwilę po zakończeniu żałoby, w atmosferze przepychanek o schedę tudzież prób – z góry skazanych na niepowodzenie – kontynuowania dzieła Kantora bez Kantora, publikacja mogłaby wywołać fatalne wrażenie.
Po premierze „Wesela” wyreżyserowanego przez Janusza Józefowicza w Polskim w Szczecinie rozległy się głosy odsądzające inscenizatora od czci i wiary, zarzucające mu marny gust, efekciarstwo i płytkość interpretacji. Ileż ta krytyka przejawia złej woli, ślepoty i nierozumienia ducha czasu! Jakże można tak niesprawiedliwie traktować artystę, który z wielkim oddaniem i starannością na użyczonej mu scenie zrobił z Wyspiańskiego dokładnie to, co najlepiej umie i najbardziej lubi?
Kilku mężczyzn, każdy młody, silny i po winie, przemierzało łąki, a księżyc pięknie podświetlał ich na srebrno. Od podnóża łagodnego wzniesienia dobiegały dźwięki psychodelicznej suity granej na żywo. Nieznani ludzie ze zniszczonych fotografii rozrzuconych w trawie leżeli na wznak i gapili się w niebo. Szeleściły kilometry filmowej taśmy, przymocowanej do drewnianego rusztowania tak jak się wiesza zasłonkę w letniaku, żeby nie wchodziły muchy. Na wzgórzu płonęły telewizory. – Media, media, media – miejscowi powtarzali zasłyszaną frazę. To było już zakończenie awangardowego spektaklu „Gry Medialne” pokazywanego w ramach festiwalu mazurskiego „Plenery Wielkich Jezior” we wsi Kamieńskie, gdzie kiedyś upadł pegeer. Nic nie dało się uratować.
Edycja ósma
Jednym z najlepiej utrwalonych w mej pamięci teatralnych obrazków jest widok Ireny Kwiatkowskiej i Hanny Skarżanki, jak siusiają pod ceglastą ścianą warszawskiej Starej Prochowni, a potem zamaszystymi ruchami zapinają rozporki. Wbrew możliwym podejrzeniom, w tej niecodziennej sekwencji nie ma nic z tak charakterystycznej dla dzisiejszych czasów taniej wulgarności. Ani z chęci wywołania rechotu za wszelką cenę. Jest rzetelny teatr, ba, teatr z klasą.
Tadeusza Kantora pamiętamy najczęściej dzięki jego teatrowi. Rzadziej – dzięki jego malarstwu. Wyjątkowo tylko – dzięki jego happeningom i artystycznym akcjom. I ten właśnie nieco zapomniany obszar aktywności postanowiono ostatnio przywrócić pamięci wystawą w krakowskim Bunkrze Sztuki. A przy okazji postawiono na nowo fundamentalne pytanie: czy był Kantor jedynie zręcznym naśladowcą zachodnich artystów, inteligentnie adaptującym artystyczne mody, czy – wręcz przeciwnie – oryginalnym twórcą, wnoszącym do historii sztuki nowe wartości?