Miał to być turniej „Polska – reszta Europy” (bez konkursu i nagród): sześć najciekawszych rodzimych przedstawień i sześć wyselekcjonowanych inscenizacji z zagranicy. Konfrontacja oryginalnych poetyk, sumujących się, wedle intencji szefowej festiwalu Krystyny Meissner, w zbiorowe świadectwo witalności i dynamiki sztuki scenicznej. Z pewnością było na co popatrzeć: tak imponującego zjazdu teatralnych legend polskie widownie nie oglądały od lat. Dlaczego więc nie brakowało kwaśnych min i nosów spuszczonych na kwintę? Czy dlatego, że do czego jak do czego, ale właśnie do dialogu wielkie sławy współczesnej sceny okazały się całkiem niezdatne?
Przed paroma tygodniami Adam Krzemiński wezwał na tych łamach Andrzeja Wajdę do nakręcenia filmu o „sąsiadach” z Jedwabnego, poniechania za to zamiaru przeniesienia na ekran „Zemsty” – „szlacheckiej ramoty” i „kontuszowej cepeliady”. Intencje wezwania były czytelne: Krzemińskiemu nie od dziś marzy się wielka debata na temat pamięci, kultury narodowej, psychologii społecznej. Po diabła jednak starania o podobne rekolekcje ozdobił pogardliwym szturchańcem wymierzonym pisarzowi sprzed półtorawiecza, który w tych kwestiach miałby może więcej do powiedzenia, niżby się to niechętnym śniło?
W samym środku sezonu ogórkowego dwaj gentlemeni, którzy na światowych scenach mają nie byle jaką pozycję, wymienili ważne uwagi na temat uprawiania sztuki teatru w naszym kraju. Wymienili – i odlecieli z powrotem w rejon Elizejskich Pól. Zaś nad polami ogórkowymi zaległa gnuśna i leniwa cisza. Jak zwykle, od lat.
Edycja dziewiąta
Dwadzieścia lat temu Andrzej Wajda ze studentami szkoły teatralnej w Yale wystawił „Biesy” Fiodora Dostojewskiego. W przedstawieniu grała między innymi mało wówczas znana aktorka Meryl Streep. Dziś, po kilku latach teatralnego milczenia, laureat Oscara wystawia w krakowskiej szkole teatralnej komedię Szekspira „Jak wam się podoba”. Studenci czwartego roku grają obok swoich profesorów Jerzego Treli, Aleksandra Fabisiaka, Jacka Romanowskiego; wchodzą w dorosłe życie zawodowe. Jak nam się spodobają po latach?
W mijającym sezonie przywództwo stawki najczęściej granych współczesnych autorów teatralnych szturmem objął nieznany do niedawna pisarz, którego imię brzmi jak hołd dla Bergmana, nazwisko zaś zaczyna się na literę, jakiej – mówiąc niegdysiejszymi słowami pewnego nerwowego generała – w ogóle nie ma w polskim alfabecie. Rozpoczęła się na scenach era Ingmara Villqista: skrytego za pseudonimem outsidera, rodaka spowitego w drobiazgowo wykreowaną skandynawską legendę.
Narobili hałasu. – Pewna pani miała do mnie pretensje, że prapremiera nowego tekstu Mrożka odbywa się w Genui, a nie w Polsce; gdyby wiedziała, co to za sztuka, nie zadawałaby takich pytań – mówił Jerzy Stuhr. „Napisałem tę sztukę – dodawał Sławomir Mrożek – jako człowiek całkowicie wolny, nie myśląc o tym, czy przejdzie, czy nie przejdzie. Co rodacy pomyślą, a czego nie pomyślą. A teraz albo powinienem spakować walizki, wyjechać gdzieś i przeczekać, albo...
Najulubieńszy reżyser młodego pokolenia dał premierę – i znów w rubrykach recenzenckich krzyk, ekstaza, orgazm. Ścigają się przymiotniki: „wstrząsające”, „zachwycające”, „genialne”, szpalty pękają od zachwytów. Za chwilę spektakl warszawskich Rozmaitości objedzie festiwale rodzime, a może i zagraniczne; media audiowizualne takoż dołożą swą promocyjną moc. I będziemy mieli powód do świętowania narodowego sukcesu, co zważywszy, że chwilowo jest lato i Adam Małysz nie skacze, przyda się gwoli podreperowania nastrojów.
Gościnne występy zespołów teatralnych bądź międzynarodowe festiwale często bywają odbierane lub opisywane w poetyce sprawozdań z Pucharu Świata. Nasi wobec rywali, klęska (przyjezdni zawstydzili miejscowych) lub sukces (wcaleśmy nie gorsi od utytułowanych), awans i spadek etc. Nie ma to sensu. Teatr jest lokalny; liczy się to, co scena mówi swojej widowni w jej języku! Przybysze z daleka mogą jedynie dopełnić ton, dołożyć oryginalną melodię, poruszyć nieoczekiwane struny. Warto się w nie wsłuchać, acz dalibóg nie w celach prestiżowo-wyścigowych.