Kiedy okazało się, że ciągnięcie za nogawki nic nie pomaga, Wacław Wróblewski wpadł na z pozoru niedorzeczny pomysł: nauczę ich tańczyć brajlem. Po kilku lekcjach, na których uczniowie wodzili opuszkami palców po otworach wyciętych w kartonowym opakowaniu po makaronie, widać już było, że pomysł nie jest wcale niedorzeczny, ale genialny. Niewidomi zaczęli tańczyć.
Są tacy, którzy uważają, że Europa kończy się na Sierra Morena, łańcuchu górskim oddzielającym Andaluzję od reszty świata. Jeśli to prawda, to Europa widziana przez okna samochodu, biedne i opustoszałe równiny La Manchy, jest miejscem, które opuszcza się bez żalu. Sierra Morena pokonuje się przejeżdżając przez Przełęcz Despenaperros i wtedy właśnie po raz pierwszy odbierze nam mowę.
Równo 50 lat temu zmarł Wacław Niżyński, przez wielu uważany za najwybitniejszego tancerza baletowego wszech czasów. Był podziwiany i wielbiony, pisano o nim: „anioł, geniusz, boski tancerz”. Autorzy książki „1000 postaci tysiąclecia” umieścili go na 405 miejscu, przed Chopinem, Engelsem, Chaplinem. Stał się legendą, a przecież na scenie występował zaledwie przez dziesięć sezonów.
Tango to coś więcej niż taniec czy rodzaj utworu muzycznego. To styl życia, ideologia, tętniące źródło namiętności. Tango powraca i to wcale nie jako muzealny eksponat, ale jako taniec, który młode pokolenia Europejczyków – bo dotyczy to bynajmniej nie tylko naszego kraju – uważa za swój własny.
Widz, który przychodzi na baletowe przedstawienie, nie chce patrzeć na zwyczajną kobietę. Chce zobaczyć postać z bajki, która nie chodzi, tylko płynie w powietrzu. Długonogą, nieprawdopodobnie chudą i patologicznie wyprostowaną zjawę bez biustu, brzucha i pupy. Najgoręcej oklaskuje tancerki o figurach, za którymi nie obejrzałby się na ulicy. Aby zostać dobrą tancerką, trzeba systematycznie lekceważyć potrzeby ciała, prawa fizyki i biologii. A to słono kosztuje.
Co roku dziesiątki tysięcy ludzi z północnego Chile, z sąsiedniej Boliwii, a nawet z Peru, w tym kilkaset zespołów tańca religijnego, pielgrzymują do niewielkiej wioski La Tirana, by tam tańczyć, tańczyć i jeszcze raz tańczyć ku chwale swojej patronki - Dziewicy z Carmen. Towarzyszy im drugie tyle handlarzy i turystów. Prawdziwe współistnienie dewocji i komercji, spontanicznej religijności i pogańskiej żądzy posiadania, modłów i zabawy. Tam "być" spotyka się z "mieć".
Ostatnia noc sylwestrowa i początek karnawału pokazują, że społeczeństwo nasze dzieli się na pół nie tylko z powodów politycznych. Otóż Polska tańca i zabawy to albo Polska dyskoteki, albo Polska dancingu.