Królestwo Tajlandii pogrąża się w chaosie. Pogłębia się podział na dwa obozy: żółty i czerwony. Zwykle spory rozstrzyga tam armia, ale to nie jest dobry sposób.
W Bangkoku trwają awantury uliczne. Wyjątkowo rzadko zdarza się coś takiego w mieście dobrobytu, seksu i buddyzmu.
Kiedy junta wykorzystała nieobecność premiera i bez jednego strzału obaliła rząd, 65 mln Tajów przyjęło to obojętnie. Tajlandia żyje, jak żyła, bo pogoń za groszem jest tu ważniejsza od polityki.
Hotelarze na tajlandzkich wyspach Phuket i Phi Phi przekonują, że wszystko jest w porządku. A nawet lepiej. Woda czystsza, nawieziony piasek jaśniejszy, przyroda jeszcze bujniejsza. Zapewniają poważnym tonem, że badano ryby i nie zawierają ludzkich szczątków. Tsunami? Jakie tsunami?
Z Bangkoku, gdzie obradował kolejny światowy kongres badaczy AIDS, uczeni wysłali dwie wiadomości: że nie szykuje się przełom w leczeniu tej choroby i że stosowane dziś metody są ciągle bardzo drogie.