Kultura japońska karmi się skrajnościami. Z jednej strony nadekspresyjność i przesada, a z drugiej wstrzemięźliwość, wyciszenie i minimalizm.
Trudno wyobrazić sobie lepszą wystawę towarzyszącą Świętom Wielkanocnym.
Immersyjne, multimedialne wystawy pasują do świata mediów społecznościowych, promowane są przez popularne seriale, a biletowany festiwal światła opatrują etykietą wielkiej sztuki. Czy to zapowiedź nowej epoki muzealnictwa, czy ślepa uliczka?
Muzeum Sztuki Nowoczesnej przyzwyczaiło nas do wystaw, w których artystyczna jakość dobrze łączy się z przystępnością i otwarciem na widza średnio zaawansowanego w sekretach współczesnej sztuki. Ta wystawa – z góry uprzedzam – jest inna.
Na wystawie można więc zobaczyć sporo portretów. Niektóre zdradzają talenty satyryczne, inne – rozległość osobistych kontaktów.
Po ostatniej gali nagród Grammy rozpisywano się o odmienionych operacją plastyczną rysach Madonny. Temat jednak szybko zgasł, bo w dzisiejszych czasach twarz staje się nieistotna. Lub może raczej: istotna inaczej.
„Nie, nie, nie budźcie mnie. Śni mi się tak ciekawie. Jest piękniej w moim śnie niż tam, na waszej jawie”. Tak śpiewała kiedyś Kalina Jędrusik. Jej słowa nabrały nieoczekiwanej aktualności.
Mariupol i Bucza – dwa miasta-symbole okrucieństwa rosyjskiej armii, stały się motywami dwóch, otwartych niemal równocześnie, choć jakże różnych wystaw.
Po raz drugi szeroka publiczność może obejrzeć prace z kolekcji „m jak malarstwo”. Budowany przez mBank od 2020 r. zbiór młodej sztuki liczy już blisko setkę obiektów, a wspólny mianownik – szeroko rozumiany – sugeruje już tytuł.
Te prace nie są intelektualnie inspirujące, a emocjonalnie raczej nie przyspieszają bicia serca.