Na wystawie współczesnej grafiki amerykańskiej w stołecznej galerii Zachęta lista obecności jest imponująca: Dine, Hockney, Johns, Lichtenstein, Oldenburg, Rauschenberg, Rosenquist, Stella. Ośmiu twórców, bez których trudno wyobrazić sobie plastykę ostatniego półwiecza. A jednak wystawa bardziej rozczarowuje, niż zachwyca, bardziej wprowadza w błąd, aniżeli oprowadza po rozległych polach estetycznych doświadczeń minionych dziesięcioleci.
Biografia artystyczna Alzatczyka Jeana (lub jak kto woli Hansa) Arpa (1886-1966) sugeruje, że mamy do czynienia z twórcą miotającym się między wszystkimi najważniejszymi nurtami współczesnej sztuki. Kto więc chce, dostrzeże w nim surrealistę, a kto chce - twórcę abstrakcyjnego.
Na wystawie ku czci prof. Jana Białostockiego, "Sztuka cenniejsza niż złoto", nie ma, niestety, wszystkich najcenniejszych dzieł znajdujących się w polskich muzeach. Ale z pewnością można obejrzeć mniej więcej połowę zasobów naszych największych skarbnic sztuki. Całość daje się pomieścić w 9 salach warszawskiego Muzeum Narodowego.
Miarą wielkości twórcy mogą być kłopoty, jakie mają krytycy sztuki z przyklejeniem mu etykietek czy wskazywaniem artystycznych inspiracji. Oznacza to, że wymyka się jednoznacznym przypisaniom, sytuuje poza łatwo definiowalnymi nurtami i kierunkami w sztuce. Uwaga ta w pełni dotyczy Artura Nachta-Samborskiego, którego obrazy można właśnie oglądać w poznańskim Muzeum Narodowym.
- Skąd pomysł na szkołę ikon? - ojciec Leontij Tofiluk podnosi dłoń w górę.
- Od Pana Boga. Ja tylko zrealizowałem.
Obraz Alfreda Wierusza-Kowalskiego "Szlichtada" sprzedano na aukcji za 710 tys. złotych. Tyle warte są trzy Jaguary lub willa w stolicy. Na domiar jest to dzieło malarza spoza rodzimej (encyklopedycznej) czołówki. A więc sensacja? Raczej naturalna kolej rzeczy. Dzieła sztuki coraz częściej stają się obiektem zainteresowań inwestorów.
Najpierw Zdzisław Beksiński, artysta szeroko znany ze swych obrazów olejnych, kupił sobie komputer marki Macintosh, który traktował jako maszynę do pisania. Miał taką samą klawiaturę jak Łucznik, nie trzeba więc było zmieniać przyzwyczajeń. I służył mu w tym celu przez dobrych kilka lat. Potem odkrył, że komputer potrafi coś więcej.
"Odkryj świat nieznanych skarbów jednego z największych imperiów Europy, Polski" - głosi reklama otwartej 2 marca w Baltimore wystawy "Kraj uskrzydlonych jeźdźców: sztuka w Polsce 1572-1764".
Nazywano ich różnie: prymitywistami, amatorami, malarzami naiwnymi, niedzielnymi, nieprofesjonalnymi czy po prostu "innymi". Wydawano książki poświęcone ich twórczości, analizowano, wystawiano. W nowych czasach poszli nieco w zapomnienie. Któż miał się o nich upominać w świecie specjalizacji, fachowości, gdy walkę o przetrwanie muszą toczyć malarze jak najbardziej profesjonalni?
Trwa prawdziwy festiwal sztuki niemieckiej. Podczas gdy w Krakowie oszałamia rozmachem kolekcja Würth, na drugim końcu Polski, w gdańskim Muzeum Narodowym, zmusza do skupienia inna, sprowadzona zza Odry ekspozycja - wspaniałego rzeźbiarza ekspresjonisty Ernsta Barlacha. Obie ekspozycje wiele dzieli, ale jedno łączy: możliwość obcowania z najwyższych lotów XX-wieczną sztuką.