„Słońce i inne gwiazdy” to wystawa, której nie wymyśliłby żaden kurator w Polsce. Jak wytłumaczyć pomieszczenie obok siebie twórców żyjących w tak odległych światach wyobraźni jak Witkacy i Opałka, Strzemiński i Wojtkiewicz, Kobro i Kantor? Czy to się podoba, czy nie – takie były wyniki ankiety przeprowadzonej przez „Politykę” jesienią ’99 na najwybitniejszych polskich twórców sztuki XX wieku. Ekspozycja ich dzieł została otwarta w stołecznej Zachęcie. Głównym sponsorem wystawy jest „Polityka”.
W gdańskiej Łaźni, bodaj najbardziej poniewieranej przez lokalne władze galerii w Polsce, trwa wystawa „Negocjatorzy sztuki. Wobec rzeczywistości”. Jej tytuł brzmi obiecująco. Z jednej bowiem strony przywołuje tradycyjne pytania o rolę, miejsce i posłannictwo artysty w życiu i społeczeństwie. Z drugiej – daje do zrozumienia, że mamy do czynienia z syntezą tego, co dzieje się obecnie w polskiej sztuce.
W kościele parafialnym w Gdowie uwieczniono w latach osiemdziesiątych papieża Jana Pawła II w towarzystwie generała Wojciecha Jaruzelskiego. Już później na drzwiach rzeszowskiej katedry pojawiły się twarze marszałka Józefa Ślisza i miejscowego działacza rolniczej Solidarności, a także podobizny siostry i szwagra pani architekt, która drzwi zaprojektowała.
Dobrze się stało, że działalność odremontowanej i otwartej po dłuższej przerwie stołecznej Zachęty zainaugurowano wystawą „Między ekspresją a metaforą” subiektywnie interpretującą najnowszą historię sztuki, a przez to skłaniającą do przemyśleń.
Anioł waży niewiele, najwyżej pół kilograma. Skórę ma słoną, twardą, choć w zasadzie jest kruchy i delikatny. Nie boi się ognia. Im więcej ognia, tym lepiej dla anioła.
Rembrandt jest dla Holendrów tym, kim Chopin dla Polaków. O ile jednak my przyjmujemy postawę "podziwiajcie, jaki on jest wielki", o tyle Holendrzy wydają się hołdować zasadzie "przekonajcie się, jaki on jest wielki". Raz jeszcze, nie czekając na żadną okrągłą rocznicę, postanowili przypomnieć w spektakularny sposób, że autorowi "Straży nocnej" należy się nieustanna adoracja. Tym razem pretekstem stały się autoportrety słynnego artysty.
W większości polskich mieszkań ściany nadal zdobią jedynie ślubne zdjęcia, kolorowe kalendarze, a w najlepszym razie masowo sprzedawane w sklepach meblowych reprodukcje impresjonistów oprawione w tandetne plastikowe ramy. W tej sytuacji zachęcanie ludzi do obcowania ze współczesną sztuką wydaje się zajęciem karkołomnym. Spróbować jednak warto, tym bardziej że są w Polsce galerie, które mają się czym pochwalić. Oto subiektywny przewodnik po tych najważniejszych i najlepszych:
Lokalne układy polityczne i uległość wobec miejscowych dostojników Kościoła mogą zaważyć na losach "Sądu Ostatecznego" Memlinga, jednego z dwóch najcenniejszych dzieł malarskich, jakie mamy w polskich zbiorach muzealnych. Od 1956 r. jest on wystawiany w gdańskim Muzeum Narodowym. W Bazylice Mariackiej, gdzie wisiał przed wojną, znajduje się XIX-wieczna kopia.
Znajomi, znajomi znajomych i nieznajomi zaczynają chłonąć praski klimat już na ulicy. Mijają spowite w karakuły tapirowane Rosjanki, zasiedziałe na plastikowych wiadrach znudzone handlarki złota z Bazaru Różyckiego, męskie towarzystwo leniwie pogrywające w karty w pobliskim barku. Zerkają na nietknięte ręką speców od dekoracji wystawowe okna wiekowych rzemieślników, którzy przyrośli do drewnianych, skrzypiących krzeseł. Rzucają okiem na niechlujne, opasłe sprzedawczynie mięsa. Przyspieszonym krokiem okrążają watahy bazarowych cinkciarzy, cumujące w bramach grupki pijaczków. Na wpół przerażeni, na wpół zachłyśnięci plebejskością trafiają na liche podwórko przy Białostockiej. Po zbutwiałych schodkach docierają do rozklekotanej windy, która - z bożą pomocą - dowozi ich do czterech pracowni malarzy i fotografików.