Jeszcze nie było w Polsce takiej wystawy. Pablo Picasso, Salvador Dali, Andy Warhol – to tylko trzech z dziesięciu wielkich twórców, których dzieła można oglądać na wystawie „Klasycy XX wieku” w stołecznej Zachęcie. Pomysł wystawy dostarczyła „Polityka” zamieszczając ranking najwybitniejszych twórców mijającego stulecia.
Wystawa stanowi doskonałą lekcję pokory, przypomina, jak względne są w sztuce wszelkie wartościowania. Ci, którzy byli wielcy, odeszli w zapomnienie, a być może inni ciągle jeszcze czekają na odkrycie.
Przybysz z Polski zwiedzający wystawę „Samizdat” w berlińskiej Akademii Sztuk może czuć się dowartościowany. Polskie eksponaty są nie tylko ilościowo, ale i jakościowo najbardziej imponujące. Biuletyny, pisma, książki, całe serie wydawnicze, a wreszcie i ogromny dorobek legalnej i zdelegalizowanej Solidarności pokazuje nie tylko siłę drugiego obiegu w Polsce, ale siłę kryjącego się za nim ruchu protestu.
Bronisław Malinowski i Stanisław Ignacy Witkiewicz. Badacz egzotycznych społeczności i ekstrawagancki pisarz-filozof. Uczony i artysta. Obaj fotografowali. Konfrontacja zdjęć przybliża te złożone osobowości.
W artykule „Mrożona krew na wystawie” (POLITYKA 42) Andrzej Osęka przedstawił przerażającą wizję sztuki współczesnej, przesiąkniętej zepsuciem, plwocinami i krwią, zdemoralizowanej, z premedytacją łamiącej wszelkie tabu, słowem odrażającej. Niestety, dużo więcej w tym obrazie demagogii niż prawdy.
Do muzeów i salonów artystycznych weszła sensacja – ta sama, którą sprzedaje się w telewizji i kolorowych pis-mach: trupy ludzkie i zwierzęce w kałużach krwi, fotografie morderców i ich ofiar oraz wywalone wnętrzności, ponadto rozmaite substancje, które przedstawia się jako ślinę, kał, mocz, spermę.
Z realizacją tej wystawy – jak przyznała szefowa muzeum Zofia Gołubiew – zwlekano kilka lat, a wernisaż przesuwano kilka razy. Bo choć współczesne media wręcz nieprzyzwoicie zbanalizowały śmierć (katastrofy, wojny, wypadki drogowe), to równocześnie samo umieranie jest tematem tabu, wstydliwie omijanym przez wszystkich. Słusznie więc obawiano się, czy widzowie zaakceptują tak wielką jednorazową dawkę sztuki wanitatywnej.
Kiedy przed rokiem omawiałem pokonkursową wystawę „Satyrykon 2000", wyraziłem życzenie, by w następnej edycji było bardziej śmiesznie. I choć padł kolejny rekord frekwencji (nadesłano 2640 prac z 52 krajów), to wieńczące owo stulecie zawody w rozśmieszaniu nie odbiegały od normy lat poprzednich. Czyli dużo okazji do uśmiechu pod nosem, kilka – do lekkiego chichotu, żadnej – do prawdziwego wybuchu.
Zwykło się – i słusznie – sądzić, iż najbardziej właściwym miejscem dla dzieł sztuki opuszczających pracownie artystów są muzea i ściany naszych mieszkań. Ale nie w Polsce. U nas rolę muzeów coraz częściej przejmują banki, hotele i zamożne firmy, zaś domowych ścian – pracownie artystów, które pęcznieją od namalowanych i niesprzedanych obrazów. W sztukach pięknych popyt wcale nie kształtuje podaży, a dzieł przybywa znacznie szybciej niż kupców.
W czerwcu tego roku na warszawskich słupach ogłoszeniowych pojawił się anons, że 1 lipca na torze wyścigów konnych na Służewcu wystartuje wierzchowiec Donaida o pięciu nogach. I rzeczywiście, na plakacie dumnie prężył się koń z dodatkową kończyną. Nie był to jednak dziw natury, ale kolejna akcja łódzkiego artysty Cezarego Bodzianowskiego, który – przy współpracy Galerii Foksal – wsparł zwierzę własną nogą.