Jeszcze dwa lata temu szczecińskim stoczniowcom wszyscy zazdrościli: prestiżu firmy, zarobków, bezpiecznego miejsca pracy. Dziś na pochylniach i przy nabrzeżach straszą niewykończone statki, robotnicy miast pracować wiecują, a prywatny holding w praktyce został przejęty przez Skarb Państwa. To pierwsza – w tak wielkiej skali –renacjonalizacja majątku narodowego. Gdzie tkwi błąd?
Dwie sztandarowe firmy polskiego przemysłu – Zakłady Cegielskiego w Poznaniu i Stocznia Szczecińska – splotły się w zabójczym uścisku. W Cegielskim brakuje pieniędzy na wypłatę, bo stocznia nie płaci za silniki okrętowe. Stocznia, do niedawna symbol udanej prywatyzacji i rynkowego sukcesu, być może wyjdzie z dziesiejszego załamania, ale Cegielski pewnie już tego nie doczeka.
W 1951 r. w Szczecinie wybuchły antyradzieckie zamieszki
Czy żony pracowników stoczni będą chodziły do firmy na wywiadówki w sprawie mężów? A może będą otrzymywać z zakładu specjalne premie za sprawowanie nadzoru nad jakością stoczniowej produkcji? Tego rodzaju pytania zadają sobie mieszkańcy Szczecina. Zarząd tutejszej stoczni uznał bowiem, że ich pracownicy bardziej słuchają żon niż pracodawcy.
Po premierze „Wesela” wyreżyserowanego przez Janusza Józefowicza w Polskim w Szczecinie rozległy się głosy odsądzające inscenizatora od czci i wiary, zarzucające mu marny gust, efekciarstwo i płytkość interpretacji. Ileż ta krytyka przejawia złej woli, ślepoty i nierozumienia ducha czasu! Jakże można tak niesprawiedliwie traktować artystę, który z wielkim oddaniem i starannością na użyczonej mu scenie zrobił z Wyspiańskiego dokładnie to, co najlepiej umie i najbardziej lubi?
Z plakatów wciąż spogląda Marek Słomski w zmienionym wydaniu – nowa fryzura, porządne garnitury, krawaty. Znajomi nie rozpoznawali go na ulicy. Z niedbałego działacza związkowego zrobił się elegant. Plakaty, billboardy i inne przedwyborcze inwestycje pochłonęły 100 –120 tys. zł. I dopiero wtedy Rada Krajowa AWS obwieściła, że w wyborach uzupełniających do Senatu w byłym województwie szczecińskim popiera nie Słomskiego, wiceszefa miejscowej AWS oraz Ruchu Społecznego AWS, tylko Marka Tałasiewicza z SKL.
Dziennikarze „Gazety na Pomorzu” zaproponowali, żeby patronami ulic w Szczecinie zostali dwaj niemieccy burmistrzowie Stettina: Hermann Haken i Friedrich Ackermann, za których rządów zbudowano to, co obok Zamku Książąt Pomorskich w mieście najpiękniejsze. Natychmiast rozgorzał spór, czy Szczecin po 55 latach jest już dość polski, żeby jego ulice miały niemieckie nazwy.
Do NATO w Szczecinie jedzie się po nowym asfalcie, trasę wskazują tabliczki z napisami Baltic Barracks. Taksówkarze twierdzą, że to najlepsza droga w mieście. Za Koszarami Bałtyckimi, w których rozkwaterował się duńsko-niemiecko-polski Wielonarodowy Korpus Północno-Wschodni, droga wygląda już jak w Układzie Warszawskim: nierówny bruk uzupełniony asfaltowymi łatami.
W świecie, w którym gówniarze strzelają do kolegów i są głęboko zdziwieni, że ci nie podnoszą się po strzale jak na filmach; w świecie, w którym komputerowi gracze mają do dyspozycji co najmniej pięć "żyć", a gdy się je przeputa, można zresetować maszynę i zacząć od nowa; w świecie, w którym stacje telewizyjne reżyserują międzynarodowe wojny, a oprawa każdej konferencji prasowej ważniejsza jest od jej tematu - co w takim świecie ma do roboty teatr pragnący podsuwać swoim widzom zwierciadło prawdy? Jak ma sprawiać, żeby wysłuchali, co ma im do powiedzenia? Co ma czynić, żeby nie popaść w śmieszność?