Partia Jarosława Kaczyńskiego szaleje z antyniemiecką nagonką po największej sojuszniczej wpadce w czasie wojny w Ukrainie. Trwoni polski kapitał zgromadzony w ciągu ostatnich dziewięciu miesięcy i 23 lat członkostwa w NATO.
Gdy Jarosław Kaczyński ma decydować między poprawą bezpieczeństwa Polaków i poprawą sondaży PiS, jego wybór jest jasny.
Polska właśnie zrezygnowała ze zwiększenia bezpieczeństwa swoich wschodnich obszarów na czas wojny w Ukrainie. Trudno tę decyzję zrozumieć, a co dopiero spokojnie skomentować.
Odrzucenie niemieckiej oferty wsparcia obrony powietrznej Polski jest najbardziej jaskrawym wyrazem prymatu polityki nad bezpieczeństwem w działaniach rządu PiS. Powinno być dzwonkiem alarmowym, którego nie może zagłuszyć propaganda.
Najgorsze, co by się mogło stać, to fiasko wspólnych ustaleń, po którym nastąpiłaby lawina oskarżeń. Cieszyliby się tylko Władimir Putin z Aleksandrem Łukaszenką. Niestety, środowy wieczór dopisał do tego tekstu pesymistyczne post scriptum.
Jeszcze w tym roku wojsko ma dysponować dwoma nowoczesnymi zestawami obrony powietrznej krótkiego zasięgu. To próba nadgonienia opóźnienia w budowie najważniejszego systemu obronnego polskiej armii.
Jest decyzja MON: za kilkadziesiąt miliardów złotych firmy z Polskiej Grupy Zbrojeniowej i zagraniczny dostawca rakiet stworzą wyczekiwany system obrony powietrznej. Ale jest problem: na razie nie da się powiedzieć, ile dokładnie będzie kosztować ani jak długo zajmie jego budowa. Czyli pieniądze rekordowe, ale konkretów mało.
Polska negocjuje właśnie z Lockheed Martin kontrakty, które uzależnią nas od tej największej firmy zbrojeniowej świata do końca stulecia.
W modernizacyjnym serialu scenarzyści z MON napisali właśnie kolejny odcinek. W tej kadencji nie będzie nawet obiecanych czterech śmigłowców morskich.
Szef działu Raytheona odpowiadającego za program „Wisła” dla Polski w rozmowie z POLITYKĄ mówi o szansach i zagrożeniach związanych z zakupem patriotów.