Tam, gdzie protest trwa, mogą nie zebrać się rady klasyfikacyjne, niezbędne, by postawić uczniom oceny końcowe. Bez ocen końcowych matury zdawać nie można. A czas na ich wystawienie mija jutro.
Dyrektorzy strajkują rękami swoich nauczycieli. Mają swoje cele do osiągnięcia. A komitet strajkowy to jeszcze jeden zespół nauczycieli, którym kieruje dyrekcja. Strajk został, jak wszystko w szkole, zawłaszczony przez władzę.
Do strajkujących nauczycieli planują dołączyć pracownicy pomocy społecznej. Ich protest może zagrozić terminowym wypłatom 500 plus, ma więc szanse wywrzeć na władzy wrażenie.
Jak można posunąć się w obłudzie tak daleko, by twierdzić, że nie jest się po żadnej stronie, a jednocześnie w bezwzględny sposób jedną z nich oskarżyć o krzywdzenie dzieci?
Decyzję o zakończeniu strajku musi podjąć organizator, czyli ZNP. Jeśli tego nie zrobi i nie zrobi czegoś innego, aby nas poderwać, wtedy potrzebna będzie szkoła, najlepiej ciesząca się szacunkiem, która przerwie strajk.
Stanowisko ZNP jest takie: „Przerwa świąteczna jest dla dzieci i uczniów, a nie dla nauczycieli”.
250 zł w zamian za zwiększenie pensum o dwie lekcje tygodniowo w 2020 r. – taka była nowa propozycja rządu dla strajkujących nauczycieli. Po raz kolejny rozwiązania delegacji PiS okazały się de facto stawianiem pod ścianą.
Jeśli szkoły średnie się ugną, będzie po strajku. Brak klasyfikacji jest naszym ostatnim argumentem, którym możemy przekonać rząd do rozmów.
Rząd ani myśli ustąpić. Władza liczy, że rodzice zmęczą się strajkiem, a nauczyciele pod ich presją w końcu odpuszczą.