Trywializacja stanu wojennego przez Dudę czy Jabłońskiego to dwie strony medalu mającego z jednej strony wyryte hasło „Teraz ku...a my”, a z drugiej podkolorowane barwy narodowe.
W marcu 1982 r., trzy miesiące po wprowadzeniu stanu wojennego, Francuzi wysłali do Polski 10 tys. balonów z poparciem dla Solidarności.
Strajk zakończył się 16 grudnia 1981 r. śmiercią dziewięciu górników i dziesiątkami rannych – zwykłych, prostych hajerów. Podziemnych kamratów, którzy mimo woli stali się ostoją, strażnikami czarnego skarbu i fundamentem gospodarki PRL.
Wystarczyło zaskoczenie, drakoński dekret i internowanie 10 tys. opozycjonistów, by społeczeństwo straciło energię obronną.
W polskiej kulturze i polityce miejsce tych, dla których formacyjnym przeżyciem był Marzec ’68, zajmują ci, którzy dojrzewali w stanie wojennym. To potężna zmiana.
Najnowsze wywody Jarosława Zielińskiego mogą świadczyć o jego, by tak rzec, małej biegłości pojęciowej. Tym większy kłopot, że to on z nadania PiS zawiaduje formacjami siłowymi państwa.
Choć na listach osób przewidzianych do zatrzymań były nazwiska wielu duchownych, nie internowano ich masowo w stanie wojennym. Było to prawdopodobnie efektem pewnych zakulisowych działań.
W maju i czerwcu 1985 r. przed sądem wojewódzkim w Gdańsku toczyła się sprawa trzech działaczy Solidarności – Władysława Frasyniuka, Bogdana Lisa i Adama Michnika. Zarówno akt oskarżenia, jak i sam proces były kpiną z prawa i procedur.
Powodzenie stanu wojennego zależało w dużej mierze od sprawnego działania wymiaru sprawiedliwości. Po 13 grudnia w sądach i prokuraturze rozpoczęto weryfikację, która miała zagwarantować, że nikt nie wyłamie się z szeregu.