Przez rady nadzorcze pracę tracą kolejni wysocy urzędnicy rządowi. Zarzut uczestnictwa w radzie nadzorczej stał się dziś groźniejszy niż podejrzenie o współpracę z tajnymi służbami PRL. Co to właściwie za instytucja, w której zasiadanie jest jednocześnie tak pożądane i tak niebezpieczne?
Odpartyjnienie telewizji to stawka większa niż posada prezesa Kwiatkowskiego
Miało być tak: Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa przejmuje od państwa grunty upadłych PGR, specjalnie powołana spółka TON Agro odrolnia je, szuka nabywców i finalizuje sprzedaż. Zarabia Skarb Państwa. Wyszło nieco inaczej. Pieniądze ze sprzedaży ziemi trafiają do kilkunastu spółek-córek Agro, którymi kierują polityczni działacze.
Jaki efekt chciał uzyskać premier raportem o spółkach Skarbu Państwa? Opozycja mówi, że zebrano te znane już wcześniej informacje dla odwrócenia uwagi od spadających notowań rządu i raz jeszcze postanowiono zrzucić odpowiedzialność za stan państwa na poprzednią ekipę. I że jest to przygotowanie do kolejnej kadrowej czystki, tym razem na wojewódzkich szczeblach. Zapewne jest w tym sporo prawdy. Być może jednak jest i tak – a byłaby to wersja optymistyczna – że Leszek Miller postanowił postraszyć własny aparat, który już rzucił się na nowe posady.
Polskie przedsiębiorstwa są atrakcyjnym łupem politycznym. Dlatego po każdych wyborach gospodarka przeżywa okres wielkich porządków kadrowych. Żelazna miotła nowej władzy wymiata prezesów, dyrektorów, członków zarządów i rad nadzorczych związanych z poprzednią ekipą, a na ich miejsca wprowadza własnych ludzi. Właśnie trwa kolejna taka operacja. Wraz z kurczeniem się udziału państwa w gospodarce walka polityków o kontrolę nad przedsiębiorstwami staje się coraz bardziej zażarta.
Pierwszego czerwca weszła w życie ustawa mająca zlikwidować tzw. kominy, czyli w sposób radykalny przyciąć zarobki prezesów i członków zarządów spółek Skarbu Państwa. Na razie jednak w niczyim portfelu nie ubyło ani złotówki. Nic więc dziwnego, że nie widać też spektakularnych dymisji; jedyną ofiarą ustawy – jak do tej pory – był wiceprezes TVP SA Walter Chełstowski, który zrezygnował z pracy w ramach protestu, lecz kłopotów ze znalezieniem następcy nie było. Prawo pozostaje martwe i stan ten może potrwać dobre kilka miesięcy.
Henryk Michoński przez kilka lat pracował w niewielkim pokoiku na parterze nieistniejącego już stołecznego Urzędu Rejonowego. Formalnie był urzędnikiem pośledniego szczebla, faktycznie dysponował mocą w Warszawie nieocenioną: oddawał w dzierżawę grunty Skarbu Państwa. Odkryliśmy go opisując dziwne losy nieruchomości rosyjskich w Warszawie (POLITYKA 9 i 10). Ale aktywność Henryka Michońskiego była zdecydowanie większa. On rozdał kawał Warszawy.
Cztery spółki należące do najbogatszych w Polsce, w części lub całości będące własnością Skarbu Państwa, oraz jedna firma prywatna – Prokom zrzuciły się na powstanie prywatnej katolickiej Telewizji Familijnej SA. Za państwowe pieniądze powstaje stacja z założenia służąca propagowaniu jednego światopoglądu i jednej opcji politycznej.
Sejm, niemal jednogłośnie, uchwalił ustawę ograniczającą zarobki w spółkach Skarbu Państwa. Ta gorliwość posłów tłumaczy się powszechnym oburzeniem, jakie wywołały informacje o wysokości zarobków i odpraw szefów państwowych przedsiębiorstw. Ale sama ustawa jest przykładem hipokryzji i populizmu. Można się spodziewać, że przyniesie więcej szkody niż pożytku.