Opowieść o erze ograniczeń na wystawie „Socmodernizm”, przypomina, że takie ograniczenia wzmagają kreatywność.
Książka „Czerwony monter” Piotra Rypsona opisuje postać Mieczysława Bermana, jednego z przypominanych ostatnio projektantów graficznych międzywojnia i PRL.
W łódzkim Muzeum Sztuki można się przekonać, jak różne podejście do kultury alternatywnej miały dawne demoludy.
Czym zajmowali się twórcy w kraju, który ledwo wyszedł z koszmaru wojny, a już wchodził w socjalizm? Opowiada o tym ciekawa wystawa w stołecznej Zachęcie.
Wiosną 1950 r. objawił się w Polsce socrealizm. Był nie tylko nowym stylem w sztuce, lecz sposobem życia.
Robotnicy budujący socjalizm, elektryfikacja, pionierzy oddani sprawie partii itd.
Do wszystkich grzechów realnego socjalizmu dochodzi jeszcze jeden: dyskryminacja kobiet, odsunięcie ich od budowy podstaw ustroju, uprzedmiotowienie i przypisanie do kuchni i łóżka. Tak przynajmniej wynika z książki „Olbrzymki. Kobiety i socrealizm” Ewy Toniak.
Architektury socrealistycznej wcale nie trzeba lubić, aby móc na niej zarobić. Naukowcy widzą w niej dobro kulturowe. Architekci chcą wpisywać do rejestru zabytków. Goście z Zachodu się nią zachwycają.
O wpływie Rosjan na polską kulturę w minionym wieku pojęcie mamy nie najlepsze: Pałac Kultury i Nauki, zadekretowany socrealizm. Inteligenci dorzucą może Okudżawę lub Bułhakowa. Czy otwierana w Zachęcie wielka wystawa „Warszawa–Moskwa” przełamie te stereotypy?
Rozmowa z Marią Borowską