W Ameryce zdobywa powodzenie „Historia celibatu” Elizabeth Abbott. Jeśli wierzyć pisarce, wszelki postęp człowieka – od kultury po politykę – dokonuje się dzięki tym, którzy zrezygnowali z uciech cielesnych na rzecz wyższych celów. Kiedyś celibat był wyrzeczeniem godnym litości, dziś zwolennicy tej formy abstynencji są dumni ze swej czystości i twierdzą, że w „czystym ciele zdrowy duch”.
Smukła blondynka Swietłana Piesocka zrywa z siebie spódniczkę. Poprawia czarne, koronkowe majteczki, wsuwa palce pod paski frywolnego staniczka. – Czy podciągnąć wyżej pończochy? – wypytuje reżysera, który przygląda się jej krytycznie.
Scena w amerykańskim Kongresie przypominała rozprawę sądową. W roli oskarżycieli wystąpili członkowie Senatu, w roli oskarżonego Hollywood, konkretnie przedstawiciele ośmiu największych wytwórni filmowych.
Reklama często odwołuje się do seksu, żeby skłonić konsumenta do wydania pieniędzy na towar, który zachwala. Działa więc jak elegancka kurtyzana, która nie od razu sięgając do kieszeni klienta, najpierw demonstruje swoje wdzięki.
– Chcesz seks czy laskę? – Rosica, którą przed rokiem przywiózł do Polski bułgarski handlarz żywym towarem, uśmiecha się rutynowo, jakby pytała: kawę czy herbatę? Wygląda na 18–19 lat. A ma ich zapewne o dwa, trzy mniej. Trykotowa bluzka z głębokim dekoltem, mini, buty na grubej podeszwie i wyzywający makijaż. Kiedy po kilku godzinach pracy w upale wsuwa spoconą głowę przez okno do zatrzymanego Fiata, bije od niej kwaśnym potem: – Daj sto, to zrobię ci laskę bez gumy i do końca – zachęca wyuczonym zdaniem i łamaną polszczyzną.
Od lat trwa dyskusja, jak karać przestępców seksualnych. Sprawców zbrodni na tle lubieżnym nie odstrasza nieuchronność ani wysokość kary. W ich duszy tkwi choroba, której nie uleczy nawet najdłuższy pobyt w kryminale. Przypadek Szczepana W. jest tego najlepszym przykładem.
Jak wiadomo, w III RP bujnie rozwijają się agencje towarzyskie, których produktem ubocznym – jeśli tak rzec można – jest oryginalna twórczość artystyczna, publikowana w rubrykach ogłoszeniowych gazet oraz magazynów ilustrowanych. Ta zupełnie nowa odmiana literatury erotycznej zasługuje z pewnością na poważną analizę krytyczną.
Liberalizm niejedno ma imię. Red. Zygmunt Kałużyński („Jestem ofiarą porno”, POLITYKA 12) utożsamia go z zakazem absolutnego zakazywania komukolwiek (a już zwłaszcza jemu) czegokolwiek, ja zaś uważam za istotniejsze, by istniał zakaz narzucania komukolwiek (a już zwłaszcza mnie) czegokolwiek.