Bruksela po żmudnych negocjacjach wreszcie ustaliła listę krajów, z którymi będzie otwierać granice od 1 lipca. Nie ma na niej ani USA, ani Rosji. Polska wstrzymała się od głosu.
Dokładnie dziś, 14 czerwca, mija 35. rocznica podpisania układu z Schengen, który zniósł kontrole graniczne w Europie.
Po raz kolejny polski rząd – z powodu własnej nieudolności – paraliżuje jedną z granic Unii Europejskiej. To przedsmak tego, co by nas czekało, gdyby na stałe zlikwidować strefę Schengen.
Pierwszą polityczną ofiarą dubeltowego kryzysu – migracyjnego i epidemiologicznego – który właśnie nadciąga nad Europę, może być układ z Schengen.
Łatwo sobie wyobrazić, jak w krajach wykluczonych ze strefy narasta narracja o dominacji wspólnoty przez zachodnie elity, zwiększa się eurosceptycyzm, a wraz z nim – poparcie dla partii antyunijnych.
Odcinek polsko-litewski to jedyny fragment dawnej granicy ZSRR, który można swobodnie przekraczać, w dowolnym miejscu, o każdej porze. I to w czasach, gdy tyle państw Europy ogradza się murami.
Przywracanie kontroli na granicach pomiędzy państwami strefy wynika m.in. z powodu dziurawych granic zewnętrznych Unii.
Polska powinna zmobilizować Komisję Europejską do zajęcia jasnego stanowiska – że z nielegalną imigracją trzeba walczyć na granicach zewnętrznych, a zdobycze Schengen należy bezwzględnie chronić – mówi w rozmowie z POLITYKA.PL prof. Dariusz Rosati, były minister spraw zagranicznych.
Niemcy pomstują na Schengen, polityków i złodziei.
Dopiero wejście do strefy Schengen sprawiło, że Polacy poczuli się pełną gębą Europejczykami. Brzmi to patetycznie, ale też oznacza codzienne, banalne ułatwienia i drobne satysfakcje.