Jeśli nie zmienimy naszej mentalności i nie zaczniemy poważnie podchodzić do tego, co robimy, dojdzie do kolejnej tragedii. Wystarczy spojrzeć na ujawniony właśnie incydent lotniczy z prezydentem Andrzejem Dudą na pokładzie.
„Dmowski” i „Paderewski” dołączają do „Piłsudskiego”. Po trzech latach rząd kończy kompletowanie nowej floty samolotów. Z jakim efektem?
Widać niczego się nie nauczyliśmy, popełniamy te same błędy, a beztroscy rządzący nie wiedzą, że sami narażają się na niebezpieczeństwo. Przekonaliśmy się o tym 2 lipca, kiedy Embraer 175 z Andrzejem Dudą na pokładzie ruszał z Portu Lotniczego Zielona Góra.
Samolot kupiony w trybie pilnym bez przetargu w 2017 r. lata po Polsce w niejasnym celu, ale VIP-ów wciąż nie wozi. I nie będzie woził, bo ma za krótki zasięg i – jak wyjaśnia wojsko – nie ma swojego bliźniaka.
Pilot bez ważnych uprawnień wykonał lot z głową państwa, jakby zdawał egzamin na prawo jazdy. Katastrofa pod Smoleńskiem niczego nas nie nauczyła?
Po co tworzyć nowe uregulowania, gdy wystarczy się trzymać istniejących przepisów? Wystarczy do nich zajrzeć. Co uczyniliśmy.
Dłuższy o dobę pobyt Andrzeja Dudy w Chicago wywołała awaria samolotu rejsowego. Maszyny VIP wciąż są dla prezydenta niedostępne. To kolejna niespełniona obietnica MON.
Samoloty rządowe bywają średnio potrzebne, ale latają, bo udanie leczą kompleksy narodów i ich najpokorniejszych sług.
MON wbrew prawu przeprowadził negocjacje, które zakończyły się podpisaniem umowy na zakup samolotów dla VIP od Boeinga – orzekła Krajowa Izba Odwoławcza. Opozycja już nazywa sprawę „największą aferą rządów PiS”.
Dalsze ignorowanie elementarnych zasad bezpieczeństwa w transporcie najważniejszych osób w państwie niechybnie doprowadzi do kolejnego wypadku, być może o katastrofalnych skutkach. Takich jak w Smoleńsku.