W radosnych nastrojach witali Nowy Rok drobni importerzy używanych aut. 1 stycznia straciły moc obowiązującą przepisy ograniczające przywóz do Polski wysłużonych pojazdów z Europy Zachodniej. Dla balansującej na krawędzi bankructwa krajowej branży motoryzacyjnej oznacza to kolejne kłopoty. Już w minionym roku na polski rynek trafiło z zagranicy więcej samochodów używanych niż nowych. Ten rok zapowiada się jeszcze gorzej.
Amerykański milioner William H. Binnie zamierza złożyć skargę na polskie władze do trybunału w Strasburgu. Uważa, że nasze służby celne bezprawnie odebrały mu cenne zabytkowe auto. Celnicy odpowiadają, że Amerykanin musi ponieść konsekwencje lekceważenia polskiego prawa, a poza tym jeszcze nie wiadomo, czy to na pewno jego auto. Prokuratura od kilkunastu miesięcy nie może orzec, kto ma rację, choć pomaga jej w tym brytyjski Scotland Yard i amerykańskie FBI.
– Ja tu już pracuję trzydzieści lat i wszystko widziałem – mówi jeden z celników na przejściu w Jędrzychowicach. – Auta całe i w kawałkach, clone od pojemności silnika i na wagę. Na każdy przepis ludzie znajdowali jakiś sposób, więc i na te znajdą.
To był czarny rok dla polskiej branży motoryzacyjnej. Sprzedaż nowych aut gwałtownie spadła, zaś indywidualny import pojazdów używanych wzrósł lawinowo. Przedstawiciele firm samochodowych winią fiskusa za doprowadzenie do kryzysu ważnej gałęzi gospodarki. Zarzuty te były dotychczas odrzucane jako bezpodstawne. I oto nagle rząd uderzył się w piersi.
Od 1 listopada rosną ceny ubezpieczenia autocasco w Powszechnym Zakładzie Ubezpieczeń. Śladem największego asekuratora pójdą zapewne pozostałe towarzystwa, bo ceny PZU są punktem odniesienia dla całego rynku. Polisa autocasco stała się towarem luksusowym, a rosnące koszty ubezpieczeń coraz bardziej ograniczają rozwój rynku samochodowego.
6 czerwca 1973 r. zjechał z taśmy pierwszy Fiat 126p. W najbliższych dniach zjedzie ostatni. Do września 2000 r. wyprodukowano ich dokładnie 3 318 674. Jeszcze trochę, a Maluch sięgnąłby po rekord Guinnessa dzierżony przez Volkswagena garbusa. Produkcja Fiata 126p trwa ponad ćwierć wieku i teraz, po kilku ułaskawieniach, wyrok jest już nieodwołalny. Ale nasz Maluch, obiekt wielu złośliwych żartów i gorących pragnień, długo jeszcze będzie żyć w polskim pejzażu, zanim stanie się muzealnym zabytkiem. Wszak autko, które urodziło się w socjalizmie i miało być jedną z oznak gierkowskiego „otwarcia na świat”, dowiozło nas ostatecznie do rynkowej demokracji. Przejechaliśmy nim kawał drogi ku europejskiej cywilizacji.
Przez ostatnie lata polski rynek motoryzacyjny wydawał się workiem bez dna, z którego na wyścigi czerpali sprzedawcy samochodów oraz fiskus inkasujący coraz wyższe podatki. Okazało się jednak, że dno istnieje. Ku rozpaczy producentów i handlowców od początku roku sprzedaż nowych aut gwałtownie spada. Czyżby rynek nie wytrzymał kolejnych obciążeń podatkowych? A może zaspokoiliśmy już nasze samochodowe apetyty?
Pytanie: Jak osobową Hondę Civic przerobić na samochód ciężarowy? Odpowiedź: Wystarczy włożyć metalową kratkę za przednie siedzenia auta i zwrócić się o zaświadczenie o przeróbce auta do diagnosty. Potem kazać sobie zwrócić 22 proc. podatku VAT, a koszty utrzymania samochodu przerzucić na firmę.
Polska awansowała na szóstą pozycję w Europie w motoryzacyjnej klasyfikacji. Kupując w ubiegłym roku ponad 600 tys. aut wyprzedziliśmy Holandię. Ten gigantyczny popyt na nowe samochody to nie tylko dowód skuteczności działających w Polsce motoryzacyjnych koncernów, ale również świadectwo zapaści w handlu pojazdami używanymi. Prymitywny, rozdrobniony, niepewny, nie jest alternatywą dla samochodowych salonów, kuszących promocjami i kredytem. Bez sprawnego systemu handlu autami z drugiej ręki polski rynek motoryzacyjny nie może się jednak rozwijać.