Rushdie, analizując swoją bezradność wobec fizycznego ataku, wspaniale przekształca to zdarzenie w literaturę.
Nowa powieść Salmana Rushdiego jest baśnią stylizowaną na epos staroindyjski.
Czy Salman Rushdie jest pechową ofiarą dawnej wojny, o której wszyscy, łącznie z nim samym, zapomnieli?
Media bezmyślnie powielające narracje internetowych trolli i niesprawdzone wiadomości stają się narzędziem w kulturowej wojnie.
Fatwa Chomeiniego, nigdy nieodwołana, zadziałała dwa pokolenia później. Nienawiść posiana przed ponad 30 laty wydała krwawe żniwo w miejscu uchodzącym za azyl.
Zaatakowany w trakcie spotkania z czytelnikami 75-letni pisarz z widoczną raną kłutą szyi został przetransportowany helikopterem do szpitala, jest operowany. Napastnika ujęto.
Choć trochę za wiele tu wątków i intryg rodzinnych, to obraz świata w stanie rozchwiania Rushdie pokazuje dobrze.
Choć 30 lat po publikacji „Szatańskich wersetów” Salman Rushdie wciąż żyje, to zwycięzcą sporu o jedną z najważniejszych książek XX w. okazał się ajatollah Chomeini.
14 lutego 1989 r. był dniem, którego Salman Rushdie nie zapomni nigdy. Autor „Dzieci północy” przybył właśnie na pogrzeb swego przyjaciela, zmarłego na AIDS Bruce’a Chatwina. Paul Theroux zażartował: „Podejrzewam, że w przyszłym tygodniu spotkamy się tu z twojego powodu, Salman”. Chwilę wcześniej świat obiegła wieść o fatwie ogłoszonej przez ajatollaha Chomeiniego. „Szatańskie wersety” przypomniały światu, że literatura może być rzeczą najwyższej wagi, choć zrobiły to w sposób nazbyt dosłowny, czyniąc z niej sprawę życia i śmierci.
Największym i najgorszym z nich, zamykającym cały pochód, a więc okrytym największym wstydem, jest Lenistwo.