Minął rok od wejścia w życie ustawy o odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów, którzy w latach 1944–89 sprzeniewierzyli się swej niezawisłości. Wydanie ustawy poprzedziła burzliwa dyskusja, bo osoby znające nieco mechanizmy wymiaru sprawiedliwości przywitały ten krok z daleko idącym sceptycyzmem. Mieli rację. Okazało się bowiem, że góra urodziła mysz.
Na głowie kaptur z otworem na oczy. Tak wyglądał przesłuchiwany przed pół wiekiem przez komisję Kongresu USA świadek zbrodni sowieckiej w Katyniu i ta konieczna maskarada wstrząsnęła wówczas opinią światową. Zwróciła też uwagę na bezpieczeństwo osób, które dając świadectwo prawdzie mogły nawet narazić swe życie. Po latach wciąż gorączkowo i usilnie poszukuje się sposobów ochrony zeznających, poczynając od ich maskowania, a kończąc na przesłuchiwaniu w osobnych pomieszczeniach, z transmisją głosu na salę rozpraw.
Dwa ogłoszone ostatnio wyroki uniewinniające w głośnych sprawach o zabójstwo, zbulwersowały opinię publiczną. Ludzie skłonni są uznać oba te wyroki za wielką klęskę wymiaru sprawiedliwości. Ale chociaż może zabrzmieć to dla niektórych okrutnie, trzeba także zdawać sobie sprawę z tego, że każdy rzetelny wyrok uniewinniający jest jednocześnie zwycięstwem wymiaru sprawiedliwości.
Krajowa Rada Sądownictwa, która obradowała w ubiegłym tygodniu, słusznie alarmuje, że sądy są zaniedbane i zacofane technicznie (na przykład akta dalej zszywa się ręcznie - igłą i dratwą), warunki pracy często urągają przyzwoitości, a pracownicy zarabiają grosze. Choć uważam, że sądy trzeba doposażyć w pierwszej kolejności, zwłaszcza iż na siebie zarabiają - program naprawczy nie może być wyłącznie związany z żądaniem nowych nakładów pieniężnych. W Polsce nastąpiła zapaść wymiaru sprawiedliwości. W sądach zalegają setki tysięcy spraw, na wyroki czeka się bardzo długo, całymi latami. W najgorszym poczuciu - bo w poczuciu bezsilności.
Konstytucja z kwietnia 1997 r. nakazała stworzyć w kraju dwuinstancyjne sądownictwo administracyjne. Dała na to pięć lat. Minęły dwa, ale mówi i pisze się już, że odpowiednia ustawa - projekt wstępny opracowany przez środowisko naukowe i sądownicze jest nawet gotowy - powinna być uchwalona najdalej w przyszłym roku. Zamiar jest słuszny. Sytuacja nie pozwala dłużej czekać.
Minister sprawiedliwości zapowiada skrócenie procedur w sprawach cywilnych, dzięki czemu w sądach oszczędzić będzie można czasu, nerwów i pieniędzy. Budzi to nadzieje wszystkich czekających, ale nie będzie proste w realizacji.
Bogini sprawiedliwości ma przesłonięte oczy. W polskiej wersji - siedzi na żółwiu i jest sparaliżowana. Trzy decyzje międzynarodowego Trybunału w Strasburgu wytykające Polsce niedopuszczalną przewlekłość postępowania i zasądzające odszkodowania zbiegły się z informacją, że projektowana reforma sądownictwa - w tym powołanie 400 sądów grodzkich - da się urzeczywistnić dopiero za dwa lata. Wcześniej nie będzie pieniędzy. W pierwszym półroczu do sądów trafiło 3,1 mln nowych spraw, o 608 tys. więcej niż przed rokiem. Niewiele z nich ma szanse skończyć się w tym tysiącleciu.
Przed tygodniem telewizyjne relacje z procesu oficera H. opatrzone zostały informacją, kim był - jako jedyny Polak - jego ojciec. Skazanemu nieprawomocnie zamazano elektronicznie twarz, lecz rodzinę siedzącą wśród publiczności sfilmowano. Kilka lat temu tak samo traktowano Sławomira W., syna prezydenta. Coraz trudniej się połapać, jakie prawa rządzą relacjami z procesów.