Prezydent Bush chce głowy Saddama Husajna. Kto mu ją przyniesie? Chłopcy z naszywką US Army na mundurach czy może iraccy dysydenci? A nuż Saddamowi uda się gambit z wpuszczeniem inspektorów ONZ, maskujący problem podstawowy – zniszczenia broni masowego rażenia. A może za wcześnie dzielić skórę na wielbłądzie?
W Iraku, jak w konstytucyjnych monarchiach, urodziny przywódcy są równoznaczne ze świętem państwowym. W tym roku urodziny najpierw odbyły się, a potem zostały odwołane.
W marcu 1991 r. wojska USA rozbiły armie Iraku, ale prezydent George Bush zatrzymał je w pół drogi do Bagdadu, podpisał rozejm i pozwolił Saddamowi Husajnowi pozostać u władzy. Wielu Amerykanów ciągle nie może tego Bushowi seniorowi darować. Dziś ma naprawić ten błąd jego syn prezydent George W. Bush.
Co ojciec zaczął, syn kontynuuje. Za zgodą prezydenta Busha młodszego, syna pogromcy Iraku w wojnie nad Zatoką, lotnictwo amerykańskie wespół z brytyjskim zaatakowało irackie cele wojskowe. Na Bliskim Wschodzie zapłonęło jeszcze jedno ognisko konfliktu.
Na trybunie honorowej partia BAAS była w pełnym komplecie. Zielone uniformy, czarne berety i czarne wąsy. Wydawali się jednakowi, na obraz i podobieństwo najwyższego wodza – Saddama, który w tym dniu obchodził 63 urodziny. Wielka manifestacja w rodzinnym mieście Tikrit była na jego cześć. Jubilata jednak nie było, co dało się przewidzieć, bo już od ponad dwóch lat nie pokazuje się publicznie, po tym, jak podczas wizyty w eleganckiej handlowej dzielnicy Bagdadu seria z karabinu maszynowego raniła go w nogi. Klony Saddama widzi się nie tylko na trybunach.
Saddam Husajn znów ogłosił zwycięstwo. Tym razem wygrał "bitwę koronną", jak nazwał przetrwanie czterodniowych karnych bombardowań, urządzonych mu przez lotnictwo USA i Wielkiej Brytanii. W 1991 r., kiedy go przepędzono z Kuwejtu, wygrał "matkę wszystkich bitew". Jak wówczas, tak i teraz ulicami Bagdadu pomknęły radosne korowody, kobiety jodłowały, a wyznaczeni mężczyźni strzelali na wiwat.
Ameryka bombarduje Irak, ale nie chce powiedzieć, co zrobi, jeśli mimo bombardowań Saddam Husajn utrzyma władzę. Europa publicznie popiera politykę amerykańską, ale nieoficjalnie ją krytykuje, choć sama nie jest w stanie zaproponować niczego lepszego. Rosja pomrukuje o powrocie do zimnej wojny, a amerykańska Izba Reprezentantów idzie na skandaliczną nielojalność: w momencie faktycznej wojny prowadzonej za granicą, deputowani wszczynają pierwsze od 130 lat postępowanie o usunięcie prezydenta. Tak wygląda koniec roku w polityce światowej.