Kiedy sto milionów obywateli ma zasadniczo inne zdanie o tym, co dobre dla ich kraju, niż drugie sto milionów, wtedy nie ma już mowy o debacie publicznej. Wygrana staje się nieprzewidywalna i jest zaskoczeniem dla każdej ze stron.
Nawet jeśli traci na aktualności przytoczone przez Miłosza zdanie, że „Polska jest to kraj bagnisty, w którym mieszkają Żydzi”, to może się okazać, że większość obywateli świata zapytana dziś o Polskę odpowie, że to kraj graniczący z Ukrainą.
Co my sobie robimy? Po co nam ten nadmiar sadystycznych obrazów i dźwięków? Czy rację miał Nietzsche, pisząc, że człowiekowi dobrze robi oglądanie cierpienia, a zadawanie jeszcze lepiej?
Właśnie na ekrany kin weszła nowa ekranizacja „Hrabiego Monte Christo”. Chyba już trzydziesta któraś, co mnie nie dziwi, bo to jedna z najlepszych opowieści o zemście – ever.
Kto wiarygodnie rozstrzygnie, czy Swift powinna stanąć w podręczniku obok Szymborskiej?
Wyobraźmy sobie polszczyznę jako rzekę. Albo nawet trzy rzeki: Odrę, Wisłę i Bug. Każda z nich toczy główny nurt języka polskiego. A wojna języków nigdy się nie kończy.
Dzieci bywają głupie, dzięki czemu zdarza im się mówić porażająco mądrze. Głupota dzieci polega między innymi na tym, że kiedy są szczęśliwe, to nic o tym nie wiedzą.
Głosami etycznego oburzenia studenci starają się wywołać w nas słuszne zawstydzenie, że wiedząc wystarczająco dużo o cierpieniu ludności cywilnej w Gazie, społeczności uniwersyteckie nie reagują.
Od 140 lat nie ma w Polsce drugiego pisarza, który budziłby taką furię. Ryszard Koziołek podpowiada, jak czytać go na nowo.
Nie mam nic przeciw kopiom, coverom, rebootom. Widzę w nich niekończącą się lekturę przeszłości, dzięki której może ona trwać. I cóż stąd, że oryginał jest niemal zawsze lepszy.