Bałtycki rybak przybrzeżny to zawód ginący. Z naciskiem na „zawód”. Zwłaszcza dlatego, że kutry kazano rybakom poprzecinać na pół.
Pierwsi górnicy z likwidowanych kopalń dostają oferty zatrudnienia w elektrowniach wiatrowych. Wkrótce może tu być kilkadziesiąt tysięcy miejsc pracy. Ale czy da się tak przenieść spod ziemi na stumetrowe wieże?
To zabawne, że kraj, w którym ryby jada się od święta, a łowi jak na lekarstwo, coraz śmielej rozdaje karty na światowym rynku rybnym.
Są lepsze i gorsze ryby, i nie chodzi tylko o smak albo cenę. Czego się wystrzegać? Uwaga: amatorzy krewetek też powinni uważać, co kupują. Chyba tylko hodowcy karpia śpią w Polsce spokojnie.
Jedni mówią, że Bałtyk umiera. Inni, że tylko się zmienia. Dla rybaków to jednakowo zła wiadomość. Dla nas też.
Śpieszmy się jeść bałtyckiego dorsza. Wygląda na to, że przeciera szlaki klimatycznej zagłady.
Tempo wzrostu konsumpcji ryb jest już dwukrotnie szybsze niż tempo przyrostu ludzi na świecie – alarmuje FAO. Jeśli z bogactwa mórz i oceanów nie zaczniemy czerpać odpowiedzialniej, wkrótce o smaku śledzia czy innych ryb trzeba będzie zapomnieć.
Jedząc coraz więcej ryb, łupimy głębiny. Na bezrybiu i rak ryba, więc i o skorupiaki trwa zażarta polityczna i biznesowa walka.
Kończą się czasy pustego morza, użytkowanego głównie przez żeglugę i rybaków. Nadeszła pora prawdziwego inwestowania, także w polskiej części Bałtyku.
Coraz częściej służby ratownictwa morskiego wzywane są na pomoc. Coraz częściej ratunku potrzebują nie rybacy, ale wędkarze.