„Jestem antychrystem/ Jestem anarchistą” – śpiewał angielski punkrockowy zespół Sex Pistols. Rzeczywiście: punk okazał się najbardziej prowokacyjnym i obrazoburczym ruchem młodzieżowym, nie mniej ważnym dla kultury popularnej niż hipisi z lat 60., o czym przypomina film „Sex Pistols: wściekłość i brud”, który wszedł właśnie na ekrany naszych kin.
To już 30 lat. 18 września 1970 r. Jimi Hendrix zadusił się własnymi wymiocinami po nadużyciu barbituranów. Niespełna trzy tygodnie później w hotelowym pokoju przedawkowała heroinę Janis Joplin. Tak odchodzili artyści, którzy byli bohaterami niespokojnych lat 60., a w tym samym czasie dogasały też nadzieje na spełnienie radosnej, hipisowskiej utopii.
Swego czasu zespół Lady Pank śpiewał: „To jest tylko rock and roll, najprostszy rytm, coś w dur i w mol i więcej nic”. Słowa te miały być cytatem opinii przeciwników rocka z lat 80., ale teraz niespodziewanie dobrze podsumowują to, co stało się z polskimi piosenkami rockowymi w ostatnich latach. O ile dawniej większość z nich ujawniała społeczno-publicystyczne ambicje ich autorów, o tyle dziś opis polskich realiów został zepchnięty na margines. Przeważa opinia, wedle której piosenki powinny bawić i dobrze się sprzedawać. I więcej nic.
Rozmowa z Robertem Frippem, liderem zespołu King Crimson
Rozmowa z Lou Reedem, poetą, kompozytorem, artystą rocka
Rock, symbol kultury popularnej mijającego stulecia, jeszcze ma swoich fanów, wiele jednak wskazuje, że już niedługo stanie się estetyką przeszłości. Nostalgicznym wspomnieniem muzycznych weteranów albo mitem zupełnie niejasnym dla młodego pokolenia. Zmieniają się nie tylko estetyczne upodobania, ale i sensy społeczne przypisywane muzyce popularnej. W tej samej mierze dotyczy to Polski, co i reszty świata.
W pierwszej połówce poprzedniej dekady mieli fanów, koncerty i czasem niezłe pieniądze. Ich zespoły objeżdżały kraj i choć ówczesny państwowy przemysł płytowy z dzisiejszej perspektywy wydaje się mieszanką biurokracji z manufakturą, kiedy ukazywała się płyta, a choćby i kaseta, kupowano je w parę dni. Polski boom rockowy z tamtych czasów ma swoich bohaterów czynnych w branży do dziś, ale ma także bohaterów po przejściach i takich, o których dziś się nie pamięta.
Przeróbki starych filmów, nowe wersje starych piosenek, nostalgia za latami 60., wreszcie, ostatnio, benefis lat 70., które w wydaniu zachodnim przypomniał amerykański film "Idol". Nic dziwnego, że w tej atmosferze wracają do łask nasi rodzimi idole estrady tamtej epoki. Po długiej przerwie nową płytę wydała Zdzisława Sośnicka, swój powrót zapowiada Irena Jarocka, a w radiu co chwila słyszymy piosenki Anny Jantar. Kultura dzisiejsza idzie tyłem do przodu.