Narodowcy już dwunasty raz zorganizowali marsz w rocznicę wybuchu powstania warszawskiego. W tym roku obyło się bez większych kontrowersji, ale dało się wyczuć niewygaszone konflikty wśród głównych graczy skrajnej prawicy.
Profil Poufna Rozmowa, który ujawnia korespondencję ze skrzynek pocztowych najważniejszych polityków PiS, w tym Mateusza Morawieckiego i Michała Dworczyka, opublikował maile świadczące o współpracy rządu i narodowców już w 2018 r. To cios dla obu stron.
Konflikt w prawicowej organizacji ma swoją kolejną odsłonę: nadzwyczajne walne zgromadzenie odwołało z funkcji prezesa Roberta Bąkiewicza. A ten zapowiada zawiadomienie do prokuratury.
Hasła o patriotyzmie mieszały się z homofobicznymi. Z przodu kolumny słychać było okrzyki antyrosyjskie: „Jeb… Rosję i Białoruś”. A zaraz potem: „Jeb… UPA i Banderę”.
Dwie frakcje, dwa hasła... jeden marsz? Tegoroczna demonstracja narodowców z okazji święta 11 listopada odbywa się w cieniu sporu między jej organizatorami. W tle pobrzmiewają osobiste ambicje prawicowych liderów.
1 września o godz. 18 środowiska związane z Marszem Niepodległości organizują demonstrację pod ambasadą Niemiec w Warszawie. Domagają się odszkodowań za straty wojenne. Narodowcy do tematu wracają w tym samym czasie co PiS.
Wywodzenie takiej lub innej kwoty pieniężnej z męczeństwa ofiar wojny (bo nie tylko powstania), i to sumy mającej zasilić budżet państwa polskiego, wydaje mi się głęboko amoralne.
Środowiska narodowe po raz jedenasty uczciły rocznicę wybuchu powstania warszawskiego demonstracją w centrum stolicy. W tym roku było mniej wszystkiego – i ludzi, i rac, i kontrowersji.
Robert Bąkiewicz szuka alternatywnych źródeł dochodów dla swojego stowarzyszenia. Licytował książki, memorabilia, a nawet możliwość zjedzenia z nim kolacji. A wszystko z powodu – jak sam twierdzi – deficytów w kasie.
Marsz Niepodległości i antysemickie zajścia w Kaliszu każą się zastanowić, na ile skrajna prawica stała się znaczącą siłą polityczną, na ile jest sojusznikiem PiS, a na ile jego wrogiem.