Kataklizm nadciągnął od strony Ratusza, gdy prawie sześćdziesiąt lat temu lokalna władza położyła łapę na posiadłości organisty. Trzyma do dzisiaj – bez względu na barwę i hasła na sztandarach. Trzecie już pokolenie Pichałów nie może wyrwać rodzinnej własności z jej uścisku i zbudować domu.
Zaciekła walka o kształt ustawy reprywatyzacyjnej toczy się już kilka lat. Najnowszy rządowy projekt przerabia właśnie nadzwyczajna komisja sejmowa. Zwolennicy radykalnej reprywatyzacji snują ponure wizje. Brak ustawy może ponoć zagrozić nawet członkostwu Polski w Unii. Tymczasem polska reprywatyzacja trwa już od dziesięciu lat, mimo iż mówi się o niej niewiele, a jeszcze słabiej się ją dokumentuje.
Nadzwyczajna komisja sejmowa podjęła obrady nad rządowym projektem ustawy reprywatyzacyjnej. Ma on wielkie szanse na uchwalenie, choć program jest radykalny. Rząd nie zdecydował się pójść śladem węgierskiego precedensu i nisko ustawić pułap rekompensat oraz ograniczyć krąg uprawnionych. Węgrzy obcesowo obeszli się z historycznym remanentem prawa własności, a mimo to mają relatywnie największy pośród krajów pokomunistycznych napływ kapitału obcego.
Pierwsi z konstytucyjnego prawa do obywatelskiej inicjatywy ustawowej skorzystali leśnicy. Był to popisowy pokaz zmasowanego, jawnego i skutecznego lobbingu. Nie wstydzono się najbardziej patetycznych słów. Wielka jednak byłaby szkoda, gdyby tę nową zdobycz polskiej demokracji zawłaszczyły urzędowo zorganizowane duże grupy branżowe (górnicy, emeryci, nauczyciele, kolejarze).
Przeciwnicy reprywatyzacji przedstawiają rzecz tak, jakby z jednej strony stała Polska, byt z samej szlachetności i męczeństwa utkany, z natury nic nikomu niewinny, z drugiej zaś - pazerni egoiści, bezduszni kamienicznicy, jaśniepaństwo spasione na nędzy ludu. To jest zdumiewające połączenie prawicowej mitologii świętego narodu z lewicową wersją sprawiedliwości społecznej, w myśl której wszelkie dobra należą się raczej temu, kto do nich nie ma prawa własności.
Reprywatyzacja. Nie swoje należy oddać - tu panuje pełna zgoda. Naród szanuje prawo własności - tak przynajmniej wynika z badań opinii. Naród chce sprawiedliwości dla swoich obszarników, przemysłowców i kamieniczników. Koło wykonało obrót: naród odbierał - dziś zwraca. Upływa właśnie dziesięciolecie mówienia o oddawaniu. Przez dziesięć lat można było zwrócić wiele, nawet wszystko. Ale w Polsce dekada wyrównywania krzywd minęła wyłącznie na dyskusji: ile, komu, jak? Powstało przynajmniej kilkanaście projektów ustaw o reprywatyzacji. Żaden nie wszedł w życie. Koalicja AWS-UW od dwóch lat zapowiadała stworzenie własnej ustawy i słowo ciałem się stało - projekt jest. Czy czeka go los poprzednich? Czy ustawa w proponowanym kształcie ma szansę być uchwalona przez Sejm i podpisana przez prezydenta? A przede wszystkim: czy budżet stać na wydatki związane z zaspokojeniem roszczeń właścicieli i ich spadkobierców?
Po wielomiesięcznych podchodach i ostrej wewnętrznej walce rząd przyjął wreszcie projekt ustawy reprywatyzacyjnej. Lasy Państwowe - na razie - ocalały. Nie można jednak wykluczyć, że pomysły zakładania spółek i przenoszenia do nich leśnego majątku jeszcze wrócą. A wówczas leśne płuca Polski zaczną szybko się kurczyć.
Rząd gwałtownie przyspieszył prace nad projektem ustawy o reprywatyzacji. Jedni uważają, że to dlatego, iż po dziesięciu latach marazmu w tej sprawie cierpliwość się wyczerpała. Drudzy kojarzą tę aktywność z niedawnym pozwem sądowym złożonym w USA przez 11 Żydów polskiego pochodzenia. Inni uważają, że to fragment nowej kampanii premiera Buzka, który próbuje podreperować traconą popularność.
Przedstawiona poniżej historia pewnej posesji w Bochni to postscriptum do cyklu "Domy do wyłudzenia" (POLITYKA 42 i 43), gdzie opisaliśmy mechanizm odzyskiwania nieruchomości - wśród nich pożydowskich - przez fałszywych spadkobierców i podstawionych pełnomocników. Zapisane w księgach wieczystych koleje losu budynków i ich dawnych właścicieli są nieraz tak poplątane jak żyłka wędkarska, a ofiarami tej gmatwaniny stają się często nowi nabywcy starych domów.
W ubiegły poniedziałek w "The Jerusalem Post" znalazła się informacja, że polskie archiwa są na czarnej liście tych, którzy odmawiają bądź utrudniają dotarcie do danych odnoszących się do czasów holocaustu. W istocie jednak chodzi o to, by Polska udostępniła archiwa zawierające dane o właścicielach dawnych majątków.