Polska, która jako jedyna obok Białorusi ciągle nie ma ustawy reprywatyzacyjnej, po raz kolejny staje przed wyzwaniem. Jak zadośćuczynić tysiącom obywateli, którzy po wojnie utracili majątek na mocy dekretów i ustaw nacjonalizacyjnych? Sejmowy projekt reprywatyzacji czeka teraz na akceptację Senatu i podpis prezydenta. Na decyzję czeka także 170 tys. (jak się szacuje) byłych właścicieli i ich spadkobierców. Jeśli po raz kolejny nie uzyskają rozstrzygnięć ustawowych, nadal będą dochodzić sprawiedliwości na drodze sądowej. W Polsce i za granicą. Przed reprywatyzacją – w takiej czy innej formie – nie ma ucieczki. Również przed gigantycznymi kosztami, jakie ze sobą niesie. Jak ten cały proces przeprowadzić – ciągle nie ma dobrego pomysłu.
Niewielką, ale wyraźną większością głosów Sejm odrzucił w ub. tygodniu projekt referendum o reprywatyzacji. Dawnym właścicielom i ich spadkobiercom wyczekującym od dziesięciu lat na ustawę reprywatyzacyjną do radości jednak daleko.
Francuzi ze spółki Nieruchomości Przy Placu Zbawiciela odnowią kamienicę przy Mokotowskiej 19 i zrobią z niej kolejny w stolicy punkt biurowo-handlowo-mieszkalny, o ile wyniesie się stąd Jolanta Dąbrowska.
Do Schönfeld, wsi leżącej niedaleko Wismaru, prowadzi aleja lipowa wprost do klasycystycznych kolumn białego pałacyku ocienionego potężnym rozłożystym dębem. Za NRD były tu szkoła, dom kultury, wczasy dla ludu, na dachu rosła trawa, a fronton czarował liszajem tynku. Dzisiaj pałacyk lśni bielą, a na trawniku pyszni się wyryty w kamieniu herb. – Odzyskał – powiada zawistna plotka. – Odkupił – powiada właściciel Christian von Plessen, który za ruinę dał 275 tys. marek.
Kamienicę na warszawskim Mokotowie oddano w prywatne ręce w lutym. Mieszkańcy, którzy chcieli wykupić od gminy swoje lokale, mają poczucie krzywdy. Pytają, dlaczego budynek oddano ludziom, którzy nabyli go już po wojnie w dziwnych okolicznościach i aż do tej pory nie interesowali się tą posesją. Nowi (starzy?) właściciele na wszelki wypadek ukrywają się w cieniu, nie ujawniają nawet nazwisk.
Arystokracja wraca do pałaców, ale jest to raczej arystokracja pieniądza, a nie rodowa. Hrabia Jan Zamoyski przez pięćdziesiąt lat starał się o zwrot Pałacu Błękitnego przy warszawskim placu Bankowym. Byłemu „królowi wędlin” Hubertowi Gierowskiemu, który odkupił roszczenia od ordynata, udało się to w dwa miesiące.