Najwyraźniej prezes uznał, że zamiast deficytowym węglem rozgrzeje Polaków nadzieją na biliony z Berlina.
U progu kampanii wyborczej Jarosław Kaczyński próbuje znaleźć jakąkolwiek sprawę, która wzbudzi społeczne emocje, pogłębi polaryzację i pozwoli PiS stanąć na czele większej części Polaków.
Media w Niemczech przekonują, że żądanie reparacji przez szefa PiS to głównie spektakl na użytek wewnętrzny polskiej polityki. Nie znaczy to jednak, że o relacje z Polską nie należy już dbać.
Kiedy Polska boryka się z inflacją i niepewnością energetyczną, a w Europie trwa wojna, Kaczyński zapowiada wielkie przedsięwzięcie dyplomatyczne. Przyznał, że droga do celu będzie długa i trudna. Nie dodał, że jest to manowiec.
„Raport o stratach poniesionych przez Polskę w wyniku agresji i okupacji niemieckiej w czasie drugiej wojny światowej 1939-1945” – tak brzmi pełna nazwa raportu przygotowanego przez zespół parlamentarny pod wodzą posła PiS Arkadiusza Mularczyka.
Dyryguje – jakżeby inaczej – prezes Jarosław Kaczyński, a pierwsze skrzypce gra, nieco nieoczekiwanie, prezes NBP Adam Glapiński. Kapela rżnie raźnie i głośno. Byle tylko muzyka zapadła w ucho, a lud ją kupił.
1 września o godz. 18 środowiska związane z Marszem Niepodległości organizują demonstrację pod ambasadą Niemiec w Warszawie. Domagają się odszkodowań za straty wojenne. Narodowcy do tematu wracają w tym samym czasie co PiS.
Wywodzenie takiej lub innej kwoty pieniężnej z męczeństwa ofiar wojny (bo nie tylko powstania), i to sumy mającej zasilić budżet państwa polskiego, wydaje mi się głęboko amoralne.
Spór o Leopardy, obiecane ponoć Polsce w ramach „zamiany okrężnej”, zmienił się w kolejny punkt zapalny. Sprawa rozgrywana jest przez rząd PiS jak zwykle w pełnym świetle jupiterów.
Viktor Tsyrennikov, ekonomista, o tym, ile kosztuje wojna w Ukrainie oraz jak policzyć to, co wydaje się niepoliczalne.