Kiedy pewna firma samochodowa ogłosiła, że do każdego sprzedanego auta dodaje dwa rowery gratis, sprzedaż wzrosła lawinowo. A kolejka chętnych dokładniej oglądała rowery niż sam samochód. Po dziesięciu latach doświadczeń z wolnym rynkiem hasło: promocja! w najmniejszym stopniu nie straciło dziewiczego uroku i magii przyciągania. 93 proc. Polaków – ankietowanych przez Instytut Badania Opinii i Rynku Pentor – lubi (a przynajmniej toleruje) promocje i korzysta z promocyjnych ofert. To nic, że wszystkie te kampanie, którymi jesteśmy bombardowani, kalkulowane są na chłodno, że stoją za nimi fachowcy od marketingu i reklamy. A niezliczone okazje, konkursy, loterie, degustacje, akcje wytnij i wygraj oraz pokrewne wykorzystują nasze słabostki: próżność, jarmarczną ciekawość, chciwość, snobizm, żyłkę do hazardu. Pojawił się nowy masowy gatunek klienta – łowca promocji. Nieświadom, że to on jest dla handlowców łowną zwierzyną.
Świat stał się piekielnie głośny, nie tylko z powodu „hałasu przemysłowego”, ale również ze względu na hałaśliwość przemysłu kulturalnego. Kto wie, czy nie bardziej głośna niż reszta świata stała się też Polska, gwałtownie nadrabiająca w ostatnich latach zapóźnienia w dziedzinie technologii medialnych – radiofonii, telewizji i fonografii.
Reklama to sztuka sprzedawania marzeń: o śnieżnobiałym uśmiechu, który zapewni nowa pasta do zębów, o powodzeniu u kobiet, które zdobędziemy dzięki nowemu dezodorantowi, o atmosferze przyjaźni, którą odnajdziemy pijąc bezalkoholowe piwo. Można odnieść wrażenie, że w tej grze wszystkie chwyty są dozwolone. A jednak co pewien czas pojawia się zarzut, że agencje grają nie fair, a bywa, że interweniować musi sędzia. Niedawny wyrok sądu w sprawie reklamy piwa Żywiec po raz kolejny wywołał pytanie dotyczące reguł reklamowej gry.
Wystarczy, żeby piłka znalazła się poza linią bramkową, by przyprawić kibiców o utratę zmysłów. Początkowo piłkarze angażowali się w to zbiorowe szaleństwo z umiarem. Później zaczęło się żywiołowe i osobiste okazywanie radości. A jeszcze później okazało się, że - w momencie kiedy sędzia wskazuje na środek boiska - piłkarz odczuwa potrzebę bezpośredniego komunikowania ze światem.
Poznańska firma Art Marketing Syndicate (AMS) zawiesiła w ośmiu największych miastach Polski, na blisko czterystu wielkich ulicznych billboardach, plakat przedstawiający fragment pracy Katarzyny Kozyry "Więzy krwi". Dwa dni później ta sama firma ponaklejała na plakaty błękitne paski papieru. "Zdecydowaliśmy się na to, by nie obrażać uczuć kogokolwiek" - napisano w uzasadnieniu.
Kobiety w reklamach piorą, sprzątają i rozmawiają z domowymi sprzętami. Mężczyźni brudzą się, bałaganią i zarabiają pieniądze. Zgodnie z reklamowym stereotypem tak wygląda przeciętne polskie małżeństwo.