Stop! Dość tej pogardy, mowy nienawiści i niepotrzebnych nerwów.
PiS jest zapobiegliwy i zawczasu przygotowuje się do zajęcia z góry upatrzonych pozycji, o ile przegra wybory w październiku. Ale kto kopie referendalne dołki, ten sam w nie wpada.
Władza, która przez osiem lat pytała ludzi o zdanie jedynie za pomocą opłacanych z naszych podatków sondaży, postanowiła zorganizować referendum, jak zwykle używając demokratycznej instytucji do psucia demokracji.
Na dziś – najpilniejsze byłoby ustalenie wspólnego stanowiska wobec „referendum”, także wzajemna pomoc w kontroli wydatków kampanijnych PiS, a potem samego przebiegu głosowań.
Czy historycznemu plebiscytowi, który pod względem celów i znaczenia można porównać tylko do pamiętnego referendum z 1946 r., nie zaszkodzą knowania opozycji?
Proponowane referendum to drwina z plebiscytu. A skoro tak, to równie dobrze można spytać o cokolwiek.
Jedynym skutecznym sposobem realizacji bojkotu obywatelskiego jest w tym wypadku odmowa na oficjalnym formularzu wzięcia karty referendalnej. Musi być na nim miejsce do pokwitowania takiej decyzji wyborcy.
Batalia wyborcza, która już zdążyła mocno wymęczyć partie i wyborców, właśnie się oficjalnie rozpoczęła. Czy do 15 października może się jeszcze coś wydarzyć, czy możliwe są punkty zwrotne, zmiany w sondażach, nieoczekiwane szachy i maty?
Wybory to witryna demokracji, a demokracja jest terminem szlachetnym, więc każda władza, także obrzydliwych dyktatorów, urządza i celebruje obrzędy przy urnach. Szwajcaria, przeciwnie, jest chlubnym wzorem dla świata.
W referendum 15 października może nie chodzić przede wszystkim o mobilizację wyborców PiS ani odzyskanie tych utraconych przez prawicę w ostatnich latach. To o co? Podpowiedzią są „rządowe” zmiany w treści pytań.