Idzie nowe. Będziemy płacić kaucję za plastikowe i szklane butelki i za puszki. Ale wciąż nie wiemy, ile – 50 gr?, 1 zł? – ani w których sklepach oddamy puste opakowania. Unia ciśnie, rząd kręci.
To smutne, że toniemy w zużytym plastiku, a równocześnie nie potrafimy go selekcjonować i przetwarzać, więc surowce wtórne do recyklingu sprowadzamy z zagranicy.
Budują earthshipy – pasywne domy z odpadów, bo liczy się recykling i jak najmniejszy ślad węglowy. Według nich to przyszłość. Ale prawo budowlane za nimi nie nadąża.
Na początku lipca za tonę butelek odzyskanych z odpadów recyklerzy płacili 4,1 tys. zł. W grudniu 2019 r., na cztery miesiące przed pandemią, ta sama butelka kosztowała 1,9 tys. zł za tonę.
W Polsce wciąż brakuje skutecznych rozwiązań w walce z nadmiarem odpadów. Dlatego tak dużo zależy od codziennych decyzji podejmowanych przez konsumentów, czyli nas wszystkich.
Rząd planuje zastawić pułapkę na samorządy, proponując, żeby dopłacały z i tak nadwerężonych budżetów do gospodarki odpadami. Nie rozwiąże to żadnego z problemów, które spowodowały śmieciową galopadę cen w Polsce.
Kiedy w Polsce przestaną rosnąć opłaty za odbiór i utylizację śmieci, i tak najwyższe w Unii? Rząd obiecuje, że niedługo, bo producenci opakowań mają zacząć dokładać się do systemu. Ale naprawianie błędów rewolucji sprzed dwóch lat potrwa długo.
Po tym, jak na polskie śmieci spadła bomba biologiczna, ciszej zrobiło się wokół tej ekologicznej. Możliwe, że obydwie eksplodują w tym samym czasie.
Wałbrzych jako pierwsze polskie miasto zakazał stosowania plastikowych jednorazówek. Czy Warszawa i reszta kraju pójdą tym śladem? W odchodzeniu od plastiku jesteśmy daleko za państwami Afryki i Azji.
Kary mają nas skłonić do segregowania surowców wtórnych, ale potem nie bardzo wiadomo, co z nimi zrobić. Nikt ich nie chce. Rosną więc góry makulatury i plastiku, bo recykling się nie opłaca.