Czy niegdysiejsza misja inteligencji jest już - jak się głosi - wyczerpana? Pytanie powyższe nasuwa się nieuchronnie przy lekturze najnowszej książki Andrzeja Mencwela "Przedwiośnie czy potop",
opatrzonej podtytułem "Studium postaw polskich w XX wieku".
Nowa Godzilla jest tak ogromna, że nie mieści się w kadrze, toteż najczęściej oglądamy ją w segmentach: najpierw łapska jak ruchome wieże Eiffla, potem ogon rozwalający całe kondygnacje mijanych domów, oczy jak latarnie morskie we mgle, w końcu paszczę, w której można swobodnie jeździć samochodem, co nastąpi w kluczowej scenie filmu.
"Polskie wesele", film przedstawiający w krzywym zwierciadle amerykańskich Polaków, wzbudził gwałtowną reakcję ze strony oburzonej Polonii. Z kolei krytycy amerykańscy widzą w nim wzruszającą, choć niekonwencjonalną opowieść o rodzinnym domu. Już niedługo, jeśli Telewizja Polska zdecyduje się na emisję tego kontrowersyjnego obrazu, każdy z nas będzie mógł w tej sprawie wyrobić sobie własny sąd.
Dla chrześcijanina krzyż jest symbolem ofiary Chrystusa, odkupienia. Znakiem męczeństwa i zarazem znakiem zwycięstwa. Wydaje się symbolem wiecznotrwałym, istniejącym ponad historią. Ale i ten symbol, jak wszystkie inne, ma swoją historię i jego znaczenia bywają rozmaicie aktualizowane, co warto przypomnieć, choćby w obliczu dzisiejszego sporu o krzyż oświęcimski.
Jesteśmy już w jakiejś mierze przygotowani do formalnego przystąpienia do Unii Europejskiej. Ale od tego do rzeczywistej integracji daleka droga, na której piętrzą się liczne przeszkody. Mówi o tym opublikowany ostatnio przez grupę polskich uczonych raport "Przystąpienie czy integracja".
Bruce Willis, krótko ostrzyżony i o spojrzeniu zawsze zdecydowanym, jeszcze raz ocalił nasz świat, według moich obliczeń po raz piąty, i okazał się najwybitniejszym w historii kina zawodowym ratownikiem ludzkości od zagłady, tym razem w superprodukcji "Armageddon".
Sztuczkę ze skrzynią o podwójnym dnie umie pokazać każdy prestidigitator w pierwszym lepszym cyrku. Piękną dziewczynę wkłada się do pudła, czary mary - i pod wiekiem pusto. Wieko zatrzaśnięte, parę magicznych ruchów - i zguba z powrotem wyłania się ze skrzyni. Wdzięczne uśmiechy, brawa. W lodowatym, czarno-białym cyrku oberiutów, rozkręconym na scenie warszawskiego Studia przez Litwina Oskarasa Korsunovasa, niewyszukany trick nie budzi uśmiechu na twarzach widzów. Rozbawienie skutecznie grzęźnie w gardle.
"Telewizja zabija człowieka". Taki tytuł mógłby nosić film, zwany w oryginale "Mad City", w reżyserii Costy-Gavrasa. Kino od dawna atakuje oszustwa mediów, "Miejski obłęd" posuwa się dalej: oskarża TV o morderstwo.