Wirus Big Brothera (BB) rozprzestrzenia się z nadspodziewaną szybkością. W ciągu dwóch lat od momentu ujawnienia się wniknął już w systemy telewizyjne co najmniej dwudziestu krajów świata. Tylko w ciągu ostatnich tygodni zaatakował dwa oddzielone od siebie półkulami państwa: Australię i Francję.
Program Polsatu – „Dwa Światy” – tworzy słowiańską odmianę „Big Brother” upowszechniając siermiężny stereotyp polskiego chłopa.
Orwell musi przewracać się w grobie. Jego Wielki Brat miał być przestrogą przed systemem totalitarnym. Tymczasem nasze „bigbradery” – jeden z Sękocina pod Warszawą (TVN), drugi z Bielan pod Wrocławiem (Polsat) przypominają raczej kaowców na wczasach organizowanych przez zakład pracy. Jednak sprawa programów „Big Brother” (BB) i „Dwa światy” (DŚ) elektryzuje opinię publiczną. Jednych dodatnio, innych – ujemnie. Dlatego iskrzy.
– Czego bym w telewizji nie zrobił? Nie ma takiej granicy. Nie myślę o programie w kategoriach co wolno, a czego nie wolno pokazać – deklaruje Edward Miszczak, dyrektor programowy telewizji TVN. Jego kariera to historia polskich mediów. Zmienia się wraz z nimi, wyczuwając jednak o pół kroku przed innymi, skąd powieje wiatr. Jest superpracoholikiem, działającym na baterie duracell z podwójną energią. Kiedyś robił reportaże radiowe odkrywające białe plamy historii. Potem współtworzył pierwszą komercyjną stację radiową RMF. Dziś, jako dyrektor TVN, podczas eliminacji do programu „Wielki Brat” sadzał ludzi przed kamerą i z wykrywaczem kłamstw kazał odpowiadać na pytania: nago czy w ubraniu?, czy pani kiedyś coś ukradła? Pierwszy właśnie wyemitowany odcinek obejrzało 4 mln widzów.
W globalnej telewizyjnej wiosce trwa plemienny konflikt między TVN a Polsatem.
Mówią o wszystkim. Żeby pogadać. Ostrzec innych. Oczernić wroga. Odeprzeć plotki. Zebrać pieniądze. Przeprosić. Albo na chwilę zaistnieć. Bohaterowie talk- show – zwyczajni ludzie i ekshibicjoniści.