W walce z piłkarskimi chuliganami przydaje się twarde prawo, ale jeszcze bardziej twarde władze klubów.
Odpowiedzialność zbiorowa, jaką zastosował Donald Tusk i podlegli mu wojewodowie decydując się na zamknięcie aren w Warszawie i Poznaniu, to praktyka równie spektakularna, co mało skuteczna.
Niniejszym składam serdecznie podziękowania za emocje, jakie przeżyłem w związku z meczem finałowym o Puchar Polski w piłce nożnej w Bydgoszczy. Grali kibice Legii Warszawa i Lecha Poznań. I zwyciężyli!
Nie straszmy wizją chuligańskich rozrób podczas Euro 2012, bo mistrzostwa Europy kiboli nie obchodzą.
60 bandytów w polskich barwach narodowych (tylu schwytała litewska policja w Kownie) przeraziło władze do tego stopnia, że premier, minister sprawiedliwości, komendant policji, szefowie służb na wyścigi złożyli deklaracje, że tak dalej być nie może.
Owiana legendą, literacko poświadczona święta wojna kibiców Cracovii i Wisły weszła w stadium partyzantki miejskiej. Bitwy plemienne toczą się w zaułkach blokowisk.
Interweniująca podczas masowych wystąpień policja atakuje na ślepo. Wyciąga z tłumu przypadkowe osoby, często nie te naprawdę agresywne, ale łatwiejsze do upolowania. A potem okazuje się, że osoby te „napadły” na funkcjonariusza. Sprawa trafia do sądu.
Okazuje się, że w Polsce w majestacie prawa można śpiewać sobie piosenki o „pierd… Żydach” i wzywać publicznie, by kogoś posłać „do gazu”. Osoby o czarnym kolorze skóry można zaś przyrównywać do małp.
Są w Polsce takie miejsca, gdzie finał piłkarskiej Ligi Mistrzów: Barcelona–Manchester United, będzie oglądany ze szczególnym oddaniem.