Mamy prawdziwą wojnę pod bokiem. Dziś podejmowane są decyzje, za które będziemy płacić, w każdym sensie, przez dziesięciolecia.
Opozycja, przez lata tkwiąca w pułapce umiaru, racjonalności, oczekiwania na programy, wreszcie zaczyna pokazywać prawdziwe emocje.
PiS czeka na nową narrację wyborczą od sztabowców z Nowogrodzkiej, a na razie przepala jeden po drugim pomysły z poprzednich kampanii. Lecz ani obrona Jana Pawła II, ani ataki na LGBT, ani 800+, ani „obrona suwerenności”, ani pokazy jedności nie działają jak kiedyś. Notowania partii wprawdzie nie spadają, ale też nie rosną.
Jeśli Platforma i reszta opozycji mają jeszcze coś w kampanijnym zanadrzu, musi być to naprawdę mocne uderzenie.
Trzeba wygrać wybory – w takich warunkach, jakie są, bo innych nie będzie.
Sondażowe sukcesy KO i Konfederacji wprowadziły w PiS wyjątkowo nerwowy nastrój, bo cały scenariusz prawicy na kampanię wyborczą runął w gruzach. W tym momencie obóz władzy miał się już zbliżać do osiągnięcia historycznego celu Kaczyńskiego.
Albo ci, albo ci? Tusk ma rację, że właśnie w tej sprawie w jedną z październikowych niedziel odbędzie się referendum.
Jeśli nie będzie jednej listy, konieczny jest podział ról we wspólnym spektaklu.
Wyborcy zaczynają wierzyć, iż opozycja jest w stanie przejąć władzę.
Po marszu opozycji. Nowy wiatr jest, teraz trzeba nastawić żagle