Uważa się powszechnie, że jest tylko jedna osoba, która mogłaby realnie zmienić niezborną i szkodliwą dla interesów Polski politykę zagraniczną.
Można tylko podpisać się pod zdaniem Szewacha Weissa: „jestem zdruzgotany i przybity”.
Polska PiS przypomina dziś jakiś matrix, równoległą rzeczywistość, w której władza toczy nieustanną, niewypowiedzianą wojnę z potężnymi, na ogół ukrytymi, przeciwnikami.
Strach patrzeć, jak uruchamiają się stare „syjonistyczne” skrypty, mojemu pokoleniu dobrze znane sprzed równo pół wieku, z partyjnej kampanii Marca 1968 r.
Megalomania narodowa, podsycana poczuciem krzywdy i zagrożenia, jest jedną z najsilniejszych emocji, jakimi PiS spaja swój elektorat.
Władza, dotąd demonstracyjnie nieustępliwa i nieomylna, jakby nagle się rozszczelniła i zaczęła wchłaniać postulaty opozycji.
Parlamentarna zawodowa opozycja jest – jak na wyzwania czasu – słaba i bierna, to fakt.
Mimo wszystkich uderzających podobieństw władzy PiS do sanacji, na szczęście to jednak nie jest rok ani 1930, ani 1937.
Chyba wszyscy mamy poczucie, że dopiero teraz rozpoczyna się decydująca gra o tron.
Ubiegłoroczne nadzieje, że już, zaraz, w obronie odbieranej wolności wyjdą nas miliony, a „moc struchleje”, rozwiały się jak dym po sztucznych ogniach.