Praktykowanie centrowej, rozłożystej koalicji wymaga cierpliwości, dobrej woli, tonowania słów i poglądów. Polityczny upór, narcyzm, uleganie interesom partyjnego aparatu to czysty, prowadzący do klęski „bidenizm”.
Przy tak silnej dominacji premiera nad rządem i koalicją „zarządzanie Tuskiem” staje się poważnym wyzwaniem i problemem dla nowej wciąż władzy: premier nie jest w stanie podejmować i kontrolować wszystkich decyzji (co widać choćby po zbędnym konflikcie o prawa autorskie) i jeszcze ich komunikować.
Koalicji 15 października bardzo brakuje „miejscowych” pomysłów, rozmachu, wspólnych, nagłośnionych przedsięwzięć. Od wielu tygodni nic się większego nie wydarzyło, widać marazm i zagubienie, czyli paliwo dla tęsknoty za „sprawczym PiS”.
Wyniki próby samorządowej i europejskiej pokazały, że znowu zmierzamy do sytuacji, w której zwolennicy liberalnej demokracji i jej kontestatorzy to niemal równe połowy całego polskiego elektoratu. Wybory prezydenckie będą kulminacją zmagań o to samo: Wschód czy Zachód? – co najlepiej rozumieją sami wyborcy.
Czy Platforma na stałe lub przynajmniej na dłużej wyprzedziła PiS, czy Trzecia Droga już nie wróci na drugie miejsce, co z Lewicą, czy wreszcie się odbije, czy zmierza w tej postaci do końca – na te odpowiedzi trzeba jeszcze zaczekać.
Jeżeli po tylu ujawnionych aferach ponownie wygra Zjednoczona Prawica, z ludźmi Ziobry na listach, to byłby sygnał, że ta formacja nie tylko pozostaje w grze, jest doskonale odporna na skandale i nawet udokumentowane zarzuty, ale może całkiem szybko powrócić do władzy i się zemścić, co już wielokrotnie zapowiadała.
Częściowo wolne wybory 35 lat temu oznaczały całkowitą zmianę. Podobnie dziś częściowa tylko reforma pisowni oznacza przewrót tak fundamentalny, że Polaków znów połączyły skłonność do buntu i krytyka systemu. Co do linii krytyki – o, tu już się różnimy.
PiS staje się coraz bardziej ideowo antyzachodni, co wpycha tę partię w jawny już sojusz z prorosyjskimi i antyukraińskimi formacjami na kontynencie (właśnie oglądaliśmy taki sabat w Madrycie). Tusk odpowiada na to deklaracją budowy „antyrosyjskiej tarczy”, rozumianej bardzo szeroko.
To w tym miejscu Tusk chce poprowadzić linię frontu tej kampanii. Kaczyński jako główne zagrożenie dla wolności Polaków wskazuje dziś Brukselę/Berlin, a nie Moskwę; jest, jak Orbán, ideowym putinistą, wrogiem zachodniej liberalnej demokracji.
To jest wielka zmyłka. Propozycja Kaczyńskiego, Orbána i innych antyunijnych polityków to nie jakaś korekta Unii. Celem „narodowych, konserwatywnych środowisk” jest całkowita polityczna i ideologiczna zmiana, w duchu „nieliberalnej demokracji” Orbána i „reform sądownictwa” Kaczyńskiego. Tyle że podniesionych już do poziomu regulacji europejskich.