Wakacje zwykle były okresem oddechu od wyścigu cen – w lipcu i sierpniu notowaliśmy deflację, czyli ich spadek, który następował dzięki taniejącej żywności. W tym roku jest odwrotnie – ceny w lipcu poszły w górę o pół procenta, na co wpłynęła czerwcowa panika na rynku zbóż. Mogło być jeszcze gorzej, gdyby sytuacji nie zamortyzowała fala obniżek cen paliw. Co będzie dalej?
Dziwne zwierzęta wdzierają się w tradycyjny świat rolnika, gdzie wszystko przecież wydaje się już od dawna poukładane. Chowa się krowy i świnie, hoduje kury, gęsi, kaczki i indyki. Gdzie tu miejsce dla kóz arystokratek, strusi i jeleni domowych?
Rząd - w wyniku porozumienia z rolnikami - przyjął kosztowny program interwencji na rynku rolnym. Pieniądze na zakupy wieprzowiny, masła i mleka w proszku musi znaleźć minister finansów i parlament. Nie miejmy jednak złudzeń. W ostatecznym rachunku zapłacą podatnicy i konsumenci.
Liczby nie kłamią. W ostatnich latach wieś biedniała. Nie mogło być inaczej, skoro na targowiskach i w skupie ceny większości towarów rolnych, począwszy od pszenicy, żyta i ziemniaków, a skończywszy na mleku, drobiu i jajach, rosły wolniej niż ceny towarów przemysłowych czy usług.
Świnie zdemolowały rynek mięsa. Takiego nadmiaru podaży jeszcze nie przeżywaliśmy. Niestety, nie ma się z czego cieszyć. Nie tylko dlatego, że najniższe od dwóch lat ceny skupu nie wpłynęły na spadek cen ani kiełbasy, ani schabowego. Mięso stało się poważnym problemem politycznym. Żeby go rozwiązać - pozostaje tylko jedno wyjście - jeść więcej świniny.