Rok szkolny 2005/2006 zaczął się od rządowej deklaracji o objęciu 5-latków obowiązkiem przedszkolnym, a skończył odwołaniem całej akcji. A jednak przedszkoli przybywa. Rok 2005 był pierwszym, gdy więcej ich otwarto, niż zlikwidowano. Tyle że powstają z konieczności poza oficjalnym systemem edukacji.
Rząd ogłosił, że za dwa lata edukacja szkolna ma się zaczynać w wieku sześciu lat. Przedtem dzieci muszą się podkształcić w przedszkolu. Słusznie, bo wczesna edukacja to cywilizacyjna konieczność i tylko tak możemy wyrównać szanse dzieci ze wsi. To tam trzeba głównie budować przedszkola. Tylko jakie i jak?
Jak w Polsce – uciekając od bezrobocia – założyć najprostszą firmę, na przykład domowe przedszkole we własnym mieszkaniu? Przez dwa tygodnie obserwowaliśmy starania Katarzyny Mitros, która do niedawna prowadziła takie przedszkole w Stanach Zjednoczonych. Było to doświadczenie pouczające.
Od września wszystkie sześciolatki mają pójść na rok do przedszkoli. Tylko skąd wziąć przedszkola? W latach 90. dokonała się w Polsce prawdziwa rzeź tych placówek. A teraz słychać larum: bez nich nie ma mowy o wyrównywaniu szans.
Historia obiegła całą Polskę: przedszkole w wielkopolskim Luboniu zostało opanowane przez sektę. A przynajmniej tak się wydawało tamtejszym rodzicom. Jak było - ustala kuratorium. Inni rodzice czterolatków zachowują się akurat odwrotnie: ochoczo poddają swe dzieci eksperymentom pedagogicznym i ekscentryzmom. Byle wyrosły na geniuszy.