Od 1 lipca wymiar sprawiedliwości teoretycznie stał się zupełnie nową machiną – sędzia jest tylko arbitrem, a to prokurator ma udowodnić winę oskarżonego. Na razie nie działa. Czy w ogóle zadziała?
Czeka nas sądowa rewolucja. Nawet umiarkowani pesymiści twierdzą, że skończy się ona katastrofą. Bo miało być jak w Ameryce, a może być jak zwykle – czyli między bałaganem a apokalipsą.
Niektórzy prokuratorzy i sędziowie, zwłaszcza w nośnych społecznie sprawach, próbują do bólu literalnie interpretować przepisy. Tyle że jeśli narusza to zdrowy rozsądek, efektem jest zamęt w głowach obywateli. I ośmieszanie prawa.
Trudno powiedzieć, by to było, ot tak, poszukiwanie prawdziwych przestępców – mówił były minister sprawiedliwości w Poranku Radia TOK FM.
Szaleniec drogowy poranił spacerowiczów w Sopocie; trudno nawet powiedzieć drogowy, bo samochód wtargnął na molo, stwarzając niebezpieczeństwo jeszcze większej katastrofy.
Prokurator może coś zawalić, adwokat nie dopatrzyć, sędzia ma szansę to wszystko wyprostować. Ale właśnie przestaje ją mieć. Naprawdę jest się czego bać.
Dr Mirosław G. będzie ponownie sądzony za dziewięć zarzutów o korupcję. Pierwszy proces trwał cztery lata. Drugi pewnie nie skończy się szybciej. Tak w Polsce feruje się sprawiedliwość.
Jak co roku, wokół prokuratora generalnego wybucha pożar – premier ociąga się z podpisaniem rocznego sprawozdania szefa prokuratury, a to wywołuje spekulacje, że dni Andrzeja Seremeta są już policzone.
Demokracja z Piekoszowem obeszła się nieludzko. Nawet na referendum w sprawie odwołania wójta trzeba będzie zaciągnąć kredyt.
Ten film – fabularna opowieść o prawdziwym zdarzeniu – wywoła debatę o systemie. Ile może prokurator, ile może urzędnik. I jak naprawiać krzywdę obywatelom.