Koniec końców koalicja 15 października zwarła szyki i zademonstrowała spójność podczas głosowań. Tyle że to ledwie początek prac, więc kolejne konflikty na tym tle – jak uczy polityczne doświadczenie – to tylko kwestia czasu.
Lekarki i lekarze uznali, że pora dać politykom lekcję medycyny. Zorganizowali konferencję: bez ideologii, bez religii. Merytorycznie. Było o ciąży, aborcji i zdrowiu psychicznym. Jak mówią, chcą przygotować rządzących i opozycję do debaty o ustawach aborcyjnych.
To pierwsze wybory samorządowe, w których tak istotne są kwestie światopoglądowe. Kobiety i młodzi, którzy zdecydowali o wyniku wyborów 15 października, czekają na spełnienie złożonych obietnic. I są naprawdę zniecierpliwieni.
Pan prezydent będzie mógł wpisać sobie do kajecika zasługi w niebie. A przynajmniej wysłużenie się instytucji, która to niebo, wedle deklaracji, ma reprezentować. A chodzi o tabletki, które tuż za granicą są dostępne w drogeriach, przebadane i niezbędne.
Trzy tygodnie temu w warszawskim szpitalu MSWiA miała aborcję. I w szpitalu, i jeszcze zanim do niego trafiła, przeszła piekło. Opowiada o tym „Polityce”. „Piszę list do Tuska i Hołowni. Chcę, by poznali moją historię ze szczegółami”.
„Poczekajmy” – mówi prezydent pytany, czy podpisze ustawę o dostępności antykoncepcji awaryjnej, jeśli trafi na jego biurko. „Mam plan B. Tabletka i tak będzie dostępna bez recepty” – odpowiada ministra zdrowia Izabela Leszczyna.
Mała, niepozorna pigułka, odebrana kobietom przez PiS, w końcu wróci lawiną. Koniec z odbijaniem się od drzwi klauzulowych ginekologów i znoszenia połajanek. Ale najpierw musi zmienić się prezydent.
Źródłem największego oporu przed zmianami w prawie aborcyjnym są dziś nie politycy czy społeczeństwo, a środowisko lekarskie. Nie całe, ale im wyżej, tym gorzej, bardziej kostycznie i kościelnie. Dowodem rekomendacje Polskiego Towarzystwa Ginekologów i Położników – niezgodne z prawem i wiedzą medyczną.
Prawo do przerywania ciąży odebrano Polkom w styczniu 1993 r. Nowe ustawy i rozporządzenia dotyczące aborcji to zaledwie wstęp do listy niezbędnych zmian.
Chciałabym każdemu z polityków i polityczek postawić na biurku klepsydrę, która przypominałaby, że za cztery lata kolejne wybory. Przegramy je z kretesem, jeśli nie zrealizujemy naszych obietnic – mówi ministra ds. równości Katarzyna Kotula.