Trapieni kryzysem i spadkiem czytelnictwa wydawcy prasy muszą odnaleźć się w nowej, internetowej rzeczywistości. Od tego, czy im się uda, zależeć będzie przetrwanie dziennikarstwa w formie, jaką znamy i cenimy od lat.
Proszę się przygotować na kolejną aferę. Senat RP rozpoczął właśnie oficjalne konsultacje (mają potrwać tylko do końca kwietnia) nad własnym projektem nowelizacji prawa prasowego.
Dwie kartki papieru zapisane bardzo małą czcionką dzisiaj nie robią specjalnego wrażenia, ale tak właśnie wyglądał „Tygodnik Mazowsze” – najpopularniejsze pismo podziemnej Solidarności. Jego pierwszy numer ukazał się 11 lutego 1982 r.
To może być rok wielkich, rewolucyjnych zmian w polskich mediach. Właściwie we wszystkich ich sektorach, rodzajach i gatunkach występuje wiele niekorzystnych i niepokojących zjawisk i procesów.
W ciągu ostatniego roku powstało kilka tytułów prasy prawicowej i wielka liczba internetowych portali. To bardzo specyficzny ekosystem, w dużym stopniu samowystarczalny, mający własne żerowiska i sposoby odstraszania intruzów.
Zakup przez Grzegorza Hajdarowicza większościowego pakietu Presspubliki, wydającej m.in. „Rzeczpospolitą” i „Uważam Rze”, zaangażowani czytelnicy tych pism uznali za kolejny przejaw fatum, które od lat wisi nad prawicowymi mediami.
Jak sobie radzą firmy, gdy do konkurencji odchodzi ktoś, kto może znać ich tajemnice?
- Nie muszę codziennie rano dowiadywać się, co się dzieje. Większość to rzeczy kompletnie błahe, zwłaszcza to, co dzieje się w Polsce - współzałożyciel „Gazety Wyborczej”, twórca „Super Expressu” opowiada Joannie Podgórskiej o porankach bez gazet.
Czarne chmury nad „Trybuną” zbierały się od dawna. Ledwie uratowała się latem, teraz padła chyba ostatecznie, choć wydawcy zapowiadają, że być może odrodzi się na początku nadchodzącego roku. Tyle, że w odmienionej formule, jako gazeta bardziej otwarta na inne poglądy.