W pośredniakach wraca stare. Pozorni bezrobotni mieszają się z prawdziwymi, czyli takimi, którzy chcieliby naprawdę znaleźć pracę i cierpią z powodu jej braku. Jednych i drugich jest coraz więcej. Nie mają na czole stempelków ułatwiających rozróżnienie. Tracą na tym ci prawdziwi.
Układ znów jest korzystny: wystarczyło wziąć trzy dni urlopu, by zyskać dziewięciodniowe wakacje. W zeszłym roku kto żyw wyjeżdżał byle dalej od miasta. Ci, którzy się zdecydowali zbyt późno, mieli kłopoty ze znalezieniem jakiegokolwiek wolnego miejsca. Niezależnie od tego, czy za sto, czy dziesięć złotych na dobę. W tym roku jest inaczej. Tuż przed gigantyczną majówką lało, więc w drogę wybrali się głównie najzamożniejsi – tam gdzie ciepło i egzotycznie. Co nie znaczy, że kraj nie zamarł.
Większość Polaków z trwogą patrzy na żywioł bezrobocia, ale są też tacy, którzy czują się na obecnym rynku pracy niczym ryby w wodzie. Dzieci Nowej Ekonomii. Z angielska – dżampers, czyli skoczkowie. Ich główna zasada: pracę ma się po to, by znaleźć jeszcze lepszą pracę.
Praca to teren polowania. Polują łowcy głów (na pracowników) i pracownicy (na posady). Łowy zaczynają się od słów: życzeń, przechwałek, obietnic. Nawet ci, którzy w polowaniu bezpośrednio nie uczestniczą, stają się jego świadkami przez czytanie ogłoszeń o pracy i poznawanie ich dziwnego języka.
Polska od lat zabiega o wpisanie na listę państw uczestniczących w brytyjskim programie au pair. Bezskutecznie. Prawo do wysyłania młodzieży, która mieszka u rodzin angielskich jako rodzaj pomocy domowej ucząc się jednocześnie języka, przyznano przed kilku laty Czechom, Węgrom i Słowacji. Lista wzbogaciła się ostatnio o Macedonię, Bośnię-Hercegowinę. Ale ciągle nie ma na niej Polski.
Mają jasny cel: muszą znaleźć na rynku najtęższe umysły i nakłonić do zmiany posady. Łowcy głów, czyli konsultanci firm doradztwa personalnego, przebijają się anonimowo przez chroniący szefów kordon sekretarek. Podczas dyskretnej rozmowy w ustronnej knajpce lub sterylnym pokoju do interview sondują przydatność kandydata. Jak się ludzie sukcesu w takich sytuacjach zachowują?
Bezrobocie, które przekroczyło właśnie 15,8 proc., jest dziś kwestią najbardziej dramatyczną. Liberalni politycy proponują program, który jest bardziej katalogiem przywilejów biznesu (i ciosem w prawa pracownicze) niż zestawem środków zwalczania bezrobocia. Mamy w istocie do czynienia z cyniczną manipulacją opinią publiczną. Towarzyszy temu prześmiewcza retoryka próbująca zdyskredytować tych nielicznych, którzy odmawiają zaakceptowania takiego dyktatu. Próbkę tej metody znalazłem też na łamach „Polityki” (9) w wykonaniu A.K. Wróblewskiego.
Wszyscy politycy deklarują chęć walki z bezrobociem proponując jednak dwie przeciwstawne strategie. Jedni chcą tworzyć warunki umożliwiające szybszy rozwój firm i tym samym ułatwić przedsiębiorcom zatrudnianie dodatkowych pracowników. Drudzy w celu tworzenia miejsc pracy proponują interwencję państwa i ograniczenie mechanizmów rynkowych. Ryszard Bugaj należy do tej drugiej grupy, chociaż sam przyznaje, że „obecne bezrobocie jest następstwem redukcji nadmiernego i marnotrawnego zatrudnienia” z lat gospodarki centralnie sterowanej. Dlaczego wierzyć, że SLD i Unia Pracy będą sterować lepiej niż PZPR? Ja należę do grupy pierwszej, a swoje poglądy wywodzę z własnego doświadczenia drobnego przedsiębiorcy.
Alarmujący stan bezrobocia w Polsce – ponad 15 proc. – zaszokował opinię publiczną. Politycy z lewa i z prawa podsuwają rozmaite koła ratunkowe, ale na niewiele to się zdaje. Tymczasem przedsiębiorcy, przynajmniej we własnym mniemaniu, podstawiają prawdziwą szalupę. Mówią: rozluźnijcie nam pęta, poluzujcie kodeks pracy, dajcie nam większą swobodę w zatrudnianiu i zwalnianiu, zdejmijcie socjalne obciążenia, a przybędzie miejsc w naszych firmach. Jest sporo racji w tych argumentach, ale i wyraźne niebezpieczeństwo, pobudzające wyobraźnię każdego żyjącego z pensji. Gdyby miały puścić wszystkie hamulce, szybko mogłoby się okazać, że prawie nikt już nie pracuje na etacie i może być zwolniony ze skutkiem natychmiastowym bez podania powodu – mówią krytycy proponowanych zmian – albo że jest potrzebny firmie tylko w poniedziałki i soboty i to wyłącznie na kilka godzin. Nie wiadomo przy tym, czy tego rodzaju poświęcenia ludzi pracy rzeczywiście zmniejszyłyby skalę bezrobocia. Wielu ekspertów twierdzi, że tak, związkowcy – że raczej nie. Warto jednak tę dyskusję – dziś jedną z najważniejszych – odbyć i wyważyć argumenty obu stron.
Walka o pracę, sukces i przetrwanie sprawiła, że wielu Niemców oddaje się w ręce „trenerów mentalnych” wierząc, że silna psyche i rozmaite niezwykłe moce dokonają cudu. Otwiera się pole dla hochsztaplerów i szarlatanerii.