Zanim hotel w Kamieniu Pomorskim spłonął jak zapałka, dużo się w nim działo. Obecnie jego lokatorzy zeznają szczerze – jeden na drugiego.
Ofiary pożaru, który wybuchł 15 lat temu podczas koncertu w hali Stoczni Gdańskiej, nie mogą doczekać się rozliczenia winnych. Organizatorzy imprezy uciekli do polityki.
Ogień nie lubi podpowiadać. Badanie przyczyn pożarów to zajęcie dla ludzi umiejących czytać między zgliszczami.
Zaniedbanie albo nieszczęśliwy wypadek - czy dramatu w Kamieniu Pomorskim można było uniknąć?
Stoję w złowrogim korku na Highway 1, malowniczej autostradzie łączącej plażowe okolice Los Angeles. Nad naszymi głowami, niczym w początkowej sekwencji filmu Altmana „Na skróty”, natrętnie krążą głośne helikoptery. W powietrzu unosi się szary pył, samochody pokrywa cienka warstwa popiołu.
Kiedy już wydaje się, że ogień udało się pokonać, stłumić, wybucha znów ze zdwojoną siłą. Ale prócz bólu, bezsilnej złości, goryczy, ludziom towarzyszy inna gorączka: szukania winnych. Z tego pożaru może się narodzić odmieniona Grecja.
Nikt nie jest winny temu, co się stało. Może długa i mroźna zima. Albo ubranka syntetyczne, które paląc się wydzielają trujący dym.
Dziesięć lat temu śmierć przeszła obok nich o krok. Pozostawiła swoje piętno. Wielu teraz dostrzega, że tamta tragedia nie była po nic. Że czegoś ich w życiu przez ten pożar pozbawiła, ale także dała coś dobrego.