Ponad 20 lat temu przez ziemię kłodzką przeszła powódź tysiąclecia. Poprzedziły ją rekordowe opady deszczu. Dziś wezbranie wód może być jeszcze większe. Wszystko przez nadmierną eksploatację gór i – paradoksalnie – działania przeciwpowodziowe. Dlaczego ziemie kłodzkie są tak zagrożone? Przypominamy tekst z 2020 r.
Czy jeśli napiszę, że to żenujące, to wystarczy? Kiedy ludzie tracą domy i dorobek życia, polityczne kopniaki w oponentów interesują ich najmniej. Chcą poważnej i odpowiedzialnej władzy, sprawnych służb, przekonania, że państwo nie jest z kartonu.
W piątek wydawało się, że może unikniemy najgorszego. Opady miały rozłożyć się na większy obszar, niż przewidywano. Niestety nadzieje okazały się płonne. Najgorzej jest w Kotlinie Kłodzkiej.
Burmistrz Głuchołazów na Opolszczyźnie: „Toniemy”. Premier Tusk w Kłodzku: „Mobilizujemy śmigłowce”. W samej Kotlinie Kłodzkiej ewakuowano do niedzielnego poranka ok. 1600 osób. Jest źle. Niż genueński sprowadził nad południe Polski ogromną ilość wody. Znacznie większą niż w czasie powodzi tysiąclecia w 1997 r. Toną też Czechy. Na terenach graniczących z Polską zginęły cztery osoby.
Jak podaje IMGW, sytuacja na południu Polski jest „bardzo dynamiczna” i dramatyczna, zwłaszcza w województwach dolnośląskim, opolskim i śląskim. W powiecie kłodzkim woda przelała się przez tamę i popłynęła falą do wsi i miast. Premier Tusk zapowiada wsparcie dla najbardziej poszkodowanych. Zatonęła jedna osoba.
Ostrzeżenia dla czterech województw, obrona terytorialna w gotowości. Czy to nie przesada? Nie. Niemal każda powódź w Europie Środkowej to skutek niżu znad Zatoki Genueńskiej.