Portugalczycy burzliwie i boleśnie rewidują historyczny mit dobrotliwego i niewinnego imperium. Pretekstem jest budowa pewnego pomnika.
Kwiaty mogą wyrażać miłość, przywiązanie czy smutek. Ale też niezgodę, złość i gniew. Nie dziwi więc, że astry, goździki, tulipany czy róże stały się symbolami wielu buntów, wojen i rewolucji.
Mario Soares urodził się w 1924 r., na dwa lata przed upadkiem pierwszej portugalskiej demokracji. Pół wieku później odegrał ogromną rolę w tworzeniu współczesnej republiki Portugalii i przywracaniu jej głównemu nurtowi historii Europy.
Powiedzieć, że te mistrzostwa są kuriozalne, to nic nie powiedzieć.
Meczu nie udało się rozstrzygnąć w podstawowych 90 minutach ani w czasie dogrywki.
Portugalia to dziś jedyne państwo Unii, które z otwartymi rękoma wita uchodźców. I jedno z ostatnich, które chce tę Unię ratować.
Druga wojna światowa wygnała kilkanaście tysięcy Polaków na zachodni kraniec Europy, skąd – wydawało się – łatwiej można było wydostać się z ogarniętego pożogą kontynentu.
Drugi po Grecji najbardziej dotknięty kryzysem kraj południa Europy poszedł zupełnie inną drogą. Wybory wygrała koalicja, wprowadzająca przez ostatnie cztery lata bolesne cięcia. Dlaczego?
Po 25 kwietnia 1974 r., kiedy spiskowcy z Ruchu Sił Zbrojnych obalili najstarszą dyktaturę w Europie, Portugalia stała się widownią gwałtownych sporów ideologicznych. Niechlubną rolę odegrał w nich José Saramago, późniejszy laureat Literackiej Nagrody Nobla.
Portugalczyków niełatwo przekonać do rewolucji, ale po 40 latach od tej ostatniej nastroje są coraz gorętsze. Za kilka dni na ulicach znów będzie pełno goździków.