Z prof. Henrykiem Domańskim, socjologiem, o tym, kto, co i gdzie w Polsce jada, i jak zawartość talerza wyznacza status społeczny.
Uczymy się w Polsce milczeć o polityce w domu, na przyjęciach, w firmie. Wydaje się, że tak jest lepiej, spokojniej, bezpieczniej. Ale brak rozmowy jest dla społeczeństw zabójczy.
Czy naród – tak jak pojedynczy człowiek – może być egotyczny, egoistyczny, a nawet cierpieć na coś w rodzaju narcystycznego zaburzenia zbiorowej osobowości.
Skąd się biorą postawy roszczeniowe.
Kiedy w „Homeland” Polska została wymieniona obok Filipin, Nikaragui czy Węgier jako kraj zagrożonej demokracji, wielu widzów bardzo się oburzyło.
„Oni” mają naród, wyklętych i Smoleńsk. A „my”? „Oni” mają strach przed uchodźcami, Żydami, Rosjanami i Niemcami, Brukselą. A „my”?
Wśród części Polaków pojawiła się potrzeba spotykania się. W sprawach kraju.
Szukając rozrywki przy świątecznym stole, udekorowanym kogucikami, zajączkami, z barankiem pomiędzy, można by zadać pytanie, w jakie role wchodzimy my sami: kogutów, zajęcy czy baranów? A potem, już serio, zastanowić się nad konsekwencjami.
Coś się dzieje w świecie społecznym. W Polsce, ale nie tylko. Jakby nieuchronnie nadchodziła jakaś ponura era nowego barbarzyństwa: grubiaństwa, prostactwa, wulgarności, słownej (oby tylko) agresji. Szczególnie tam, gdzie w polityce pojawiają się demagodzy i populiści.
Mówi się, że narodem polskim jest „ogół Polaków”. Zastanawiam się, czy „ogół Polaków” będących polskim narodem, to to samo co po prostu „Polacy”?